*Scroll down for the English version*
Każdy z nas zna kogoś lub słyszał o kimś, kto robił sobie przerwę od Facebooka. Jest to temat trudny, krępujący i kontrowersyjny, ponieważ niewielu ludzi potrafi szczerze przyznać się, że ten amerykański portal społecznościowy ma większe znacznie w ich życiu niż powinien. To może ja zacznę. „Cześć, mam na imię Kasia i byłam uzależniona od Facebooka”.
Każdy z nas zna kogoś lub słyszał o kimś, kto robił sobie przerwę od Facebooka. Jest to temat trudny, krępujący i kontrowersyjny, ponieważ niewielu ludzi potrafi szczerze przyznać się, że ten amerykański portal społecznościowy ma większe znacznie w ich życiu niż powinien. To może ja zacznę. „Cześć, mam na imię Kasia i byłam uzależniona od Facebooka”.
Uzależnienie to duże słowo. Co do
zasady nie lubimy takich. Jako dobry przykład może tu posłużyć alkohol – każdy
lubi się naj*bać w weekend, a jak jest z kim, to i w tygodniu można się napić -
wódki niekoniecznie, natomiast piwo to nie alkohol, a wino upija powoli, więc
też spoko. Ale nikt nie ma problemu z alkoholem. Przecież alkoholik to bezdomny
- wiadomo. Na społeczny ostracyzm nie naraża nas także używanie słowa
„uzależnienie” w kontekście kawy, seriali, adrenaliny i słodyczy. Kiedyś fajnie
było też palić, obecnie nie jest to w dobrym guście, chyba że jesteś prowincjonalnym
dekadentem lub stołecznym birbantem. W każdym innym przypadku nie ma mowy o
przyznawaniu się do słabości – ani przed sobą samym, ani tym bardziej przed
innymi. Smetto quando voglio. A
social media są tylko formą komunikacji, nieodłączną częścią naszej nowej cyber-rzeczywistości
– nie zajmuje się względem nich stanowiska, po prostu się z nich korzysta. Ty na
Facebooku grasz w Texas HoldEm, ona obserwuje trendy modowe, on prowadzi
firmowy fanpage, ja komunikuję się ze znajomymi – nikt nikomu w monitor nie
zagląda i czasu nie liczy. Stara dobra omerta.
Istnieje co prawda Facebookowa
kindersztuba – co wypada robić, a co jest źle widziane i z pewnością nie
zasłuży na las kciuków. Nie ma jednak ścisłych norm użytkowania, a tym samym granicy,
po przekroczeniu której użytkownikowi powinna się zapalić czerwona lampka
ostrzegawcza. Bo i nikomu nie zależy na wyznaczeniu takiej granicy. W praktyce
problem nie istnieje dopóki sam go nie dostrzeżesz.
Jak poznać, że sytuacja
wymyka się spod kontroli?
Zacznijmy od tego, że sprawdzasz każde
powiadomienie, które raz po raz brzdęka na komórce. Niestety, zwykle nie jest
to wiadomość od tej dziewczyny, w której skrycie się kochasz ani informacja, że
wygrałeś iPhone’a 6 w popularnym konkursie, tylko przypomnienie o jakimś
wydarzeniu, na które i tak się nie wybierasz. Musisz przestać obserwować posta,
którego skomentowałeś licząc na wzajemność, bo denerwują Cię komentarze ludzi,
których nie znasz, znacznie śmieszniejsze niż ten Twój. Wrzucasz nowe zdjęcie i
następnie spędzasz pół godziny lajkując wszystkie po kolei zdjęcia na tablicy,
żeby możliwie duża liczba znajomych odnotowała Twoją ostatnią aktywność. W
komunikacji miejskiej zamiast po książkę sięgasz raz po raz po telefon – mimo,
że widziałaś już wszystkie aktualności znajomych, zaglądasz na ekran i uparcie odświeżasz
widok. Co prawda nic nie dzwoniło, ani nie wibrowało, ale jednak postanawiasz
sprawdzić. Jesz zimne posiłki, bo przed konsumpcją musisz zaaranżować stolik,
znajomych i wreszcie znaleźć odpowiedni kadr do zdjęcia (nawet nie jesteś na
tyle asertywny, żeby potem poprosić o podgrzanie jedzenia). Zamawiasz drinki,
których nie lubisz, ale lepiej się prezentują. Chodzisz w miejsca, za którymi
nie przepadasz, ale wiesz, że wypada Ci się w nich zameldować. Nie bierzesz aktywnie
udziału w dyskusji w knajpie ze znajomymi, bo śledzisz przyrost polubień pod checkinem.
Nieudokumentowana wizyta na siłowni się nie liczy. Własnoręcznie zrobione danie
nie smakuje uprzednio niesfotografowane. Wewnętrzny imperatyw każe Ci
informować znajomych, że jest piątek, jest ciepło, jest zimo, pada deszcz,
świeci słońce, niedługo wybory, mamy elekta, padła bramka, sędzia kalosz, po
ile truskawki itd. Bardziej niż fala zdjęć cudzych dzieci i posiłków (Twoje są
ok), denerwuje Cię brak jakiejkolwiek aktywności i aktualizacji konta u
niektórych znajomych – a przecież, jak masz okazję z nimi porozmawiać, okazuje
się, że dobrze wiedzą, co u Ciebie słychać. Skacze Ci ciśnienie i jednego po
drugim przestajesz obserwować, niektórych blokujesz (sic!) - a umówmy się, to
już nie są przelewki. Godzinami zastanawiasz się, czy zaprosić kogoś do
znajomych – czy wypada, jak zostanie odebrane, jak skomentowane, oceniasz ze
strategicznego punktu widzenia, czy polubić zdjęcie, skomentować je, wysłać
zaczepkę – odczuwasz przy tym niezrozumiały dla Ciebie samego niepokój. W końcu
to nie jest „zwykłe kliknięcie”, ono może zdecydować o Twoim życiu w
najbliższych tygodniach! Dzień w pracy spędzasz zastanawiając się nad następnym
wymyślnym postem. Albo naciskasz obsesyjnie-kompulsywnie wszystko jak leci w
obawie o utratę swojej wirtualnej popularności. Wejście na Fejsa staje się
ostatnią rzeczą, którą robisz przed zaśnięciem i pierwszą po przebudzeniu.
W pewnym momencie zaczyna Cię to męczyć.
Postanawiasz, że usuniesz tę aplikację z telefonu i zostawisz sobie tylko Messengera
(do szybkiego kontaktu), bo inaczej zwariujesz od nadmiaru powiadomień i
informacji! Ale znowu… co jeśli ominie Cię przez to coś ważnego?!
„Próbują wysłać mnie na
odwyk”
Nie lubię mieć poczucia, że nie mogę
żyć bez czegoś, że mój dobry nastrój zależy od jakiegoś czynnika zewnętrznego. Dlatego
staram się nie przywiązywać do ludzi, stanów i rzeczy. Bo nie zawsze będzie w
pobliżu ulubiony barman lub kawałek tortu bezowego. A najprostsza droga do
przyzwyczajenia to częsta obecność jakiegoś X w życiu. Najzdrowszy stan to różnorodność
i elastyczność na zmiany. Mała liczba czynników w dużych ilościach wprowadza
nas w tryb energooszczędny – czujemy się może i bezpiecznie, ale też mało
kreatywnie. Nuda. Gdy zdałam sobie sprawę, że pełen etat na Facebooku jest nie
do pogodzenia z pełnowartościowym życiem poza nim, postanowiłam przejąć
kontrolę nad sytuacją. Nie będę tańczyć jak mi te bipy, brzdęki i inne zagrają!
Jeśli chodzi o walkę z uzależnieniami, jestem zwolennikiem radykalnych
rozwiązań. Cackanie się ze sobą to może i „nieodzowna część naszej natury”, ale
jak trzeba, to potrafimy być silni. Nie rzuca się palenia ograniczając liczbę
wypalanych papierosów, ani alkoholu zmniejszając litraż lub volumen – działamy
nie na 5, 11 czy 40, tylko na 100%. Uspokoję Was - wszelkie formy uzależnienia
służą nam tylko do odrywania się od rzeczywistości, a nie warunkują naszego
bytu.
Część z Was dobrze wie, o czym mówię,
nawet jeśli Wasze M.O. jest odwrotne niż to opisane powyżej - ostentacyjnie
deklarujecie, że Facebook jest Wam niepotrzebny i praktycznie nic tam nie
wrzucacie. To po co w ogóle macie na nim konto?;) I dlaczego ostatnie Wasze logowanie
miało miejsce 24 minuty temu? Z doświadczenia wiem, że co do zasady nieliczni
są w stanie wygłosić to straszne zdanie zaczynające się od: „Cześć, mam na imię x i jestem uzależniony od…”.
Ostatnie pożegnanie (Off we go)
Wiecie, skąd ta pewność? Gdy ja je wypowiedziałam
i zdecydowałam, że zlikwiduję konto na Facebooku, najpierw wysłałam
zawiadomienia do bliższych i dalszych znajomych – głównie tych ze skrzynki
odbiorczej, z którymi rzeczywiście utrzymuję kontakt i takich, o których
wiedziałam, że nie mają mojego numeru telefonu (przecież, byłam wtedy
przekonana, że jak ja nie podstawię im tego pod nos, to nigdy nie znajdą). Lakoniczna
wiadomość w stylu: „Hej, robię
sobie od jutra dłuższą przerwę od fejsa. Proszę mnie szukać pod telefonem xxx,
mailem xxx albo na whatsappie! Pozdrawiam serdecznie, k” wywołała lawinę
odpowiedzi. Czyli przede wszystkim - wszyscy jesteście na Facebooku, nawet jak Was
nie widać;) A odzew był ogromny i
bardzo emocjonalny. Kilkadziesiąt osób zareagowało w ciągu kilku minut. Nie zdawałam sobie sprawy, że robię coś, co w oczach wielu
ludzi uchodzi za szaleństwo! Usłyszałam pytania w stylu: „ale co się stało?”,
„skąd taka poważna decyzja?” albo „detoks?” Początkowo wydało mi się to urocze.
Spodobał mi się pomysł, że pobędę sobie przez jakiś czas maverickiem i zrobię
coś, na co wiele osób najwyraźniej nie ma odwagi. Poczułam, że „po drugiej
stronie” może być całkiem ciekawie.
Im więcej było takich
wiadomości, tym większej nabrałam pewności, że robię dobrze. Każda z nich była
jakby świadectwem nadawcy, że on sam boryka się z problemem nadmiernego użytkowania
social mediów, z którym nie może sobie poradzić lub do którego (co częste) nie
chce się przyznać. Pełne melancholii: "Ja też próbowałem, ale mi sie nie udało..." czy "Powodzenia! Ja wytrzymałam tylko dwa tygodnie" nie pozostawiły złudzeń. Poczułam się, jakbym opuszczała sektę! Albo oddział
deliryków, jak w „Pod Mocnym Aniołem” Pilcha – jedni życzyli mi, żebym wytrwała
w postanowieniu, inni uśmiechali się drwiąco przekonani, że i tak zaraz wrócę. Bo
on tego nie ma odwrotu. Bo nie ma życia bez fejsa. Bez lajków. Bez tablicy. Bo
podglądam, więc jestem.
Jak było?
Może Was zszokuję, ale okazało się, że
istnieje życie poza FB;) Odruch sięgania po telefon w poszukiwaniu Facebookowych powiadomień zanika w
ciągu kilku dni (jak nietrenowany mięsień, tylko tysiąc razy szybciej). Przez
kolejne tygodnie o tym portalu przypominają Ci jedynie pytania znajomych o to,
jak sobie radzisz bez niego. Po kilku miesiącach zastanawiasz się, jak to w
ogóle możliwe, że kiedykolwiek z niego korzystałeś. Zyskujesz mnóstwo czasu i
tylko Twoja wyobraźnia stanowi ograniczenie, na co możesz go przeznaczyć.
Zaczynasz robić więcej z myślą o
sobie niż o innych. Powoli zdajesz sobie sprawę z tego, że dobre dla Ciebie i
wartościowe jest to, co Ty za takie uważasz, nie inni. Stajesz się punktem
odniesienia własnej wartości i przestajesz szukać jej potwierdzenia na
zewnątrz. Stopniowo dociera do Ciebie, że bardziej niż szczegóły Twojego porządku
dnia znajomych interesują śmieszne filmiki, kupony promocyjne, motywujące
hasła, wzruszające historie, ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem, apele o
solidarność i więcej filmików z kotami. No chyba, że jesteś Kanye Westem albo
Stephem Currym – możesz publikować, co Ci się żywnie podoba.
Dowiadujesz się o ważnych wydarzeniach
z życia znajomych z przekazów ustnych – pojawia się ciekawość, zaczyna działać
wyobraźnia, dzwonisz do nich z pytaniem lub gratulacjami, odczuwasz prawdziwe
emocje. Gdyby to był jeden z kilkunastu tego dnia newsów na tablicy, przesycony
informacjami i pokłuty przez bodźce prawdopodobnie pozostałbyś na niego
obojętny. Ewentualnie zdobyłbyś się na kliknięcie lajka. Taka trochę martwica
mózgu.
Tylko żebyśmy się źle nie zrozumieli –
nie uważam, że użytkowanie Facebooka to choroba (choć jest zaraźliwe). Aplikacja
sama w sobie ma liczne korzyści (nie będę ich wymieniać, bo kilka na pewno
przyszło Wam do głowy w trakcie lektury tego tekstu). Ważne jest po prostu, aby
dobrze określić jej rolę w swoim życiu – ma być dodatkiem do niego, a nie
esencją. A zdrowe podejście do sprawy wymaga dystansu, nie którego można nabrać
nie ruszając się z miejsca. Czasami potrzebne jest porównanie: życie z
Facebookiem – życie bez Facebooka, a jak inaczej się o tym przekonać, jeśli nie
drogą poznania empirycznego? (#CzyEskimosKtóryMaCzteryPsyJestBogatyCzyBiednyNieWieszBoNieMaszPorównania;))
Co mi dała przerwa od
Facebooka?
Obaliła kilka mitów;)
Mit 1: Ludzie, których
nie ma na Facebooku, nie istnieją.
Prawda: Żyją i mają się dobrze. To nie tylko Ci, którzy nie
mają dostępu do Internetu, są niepiśmienni, zbyt starzy na technologię, niewystarczająco
popularni i dziwacy. To również osoby, które w pełni świadomie decydują się na
wykluczenie z mainstreamu. Buntownicy z wyboru. Tacy, którzy stawiają na jakość
relacji i są świadomi tego, ile siebie, komu i kiedy chcą dać. I zaufajcie, że
jeśli ktoś chce się z Wami skontaktować, mimo że nie korzystacie z social
mediów, to znajdzie sposób.
Mit 2: Wszystkie ważne
rzeczy, o których powinieneś wiedzieć, pojawiają się na Twojej tablicy.
Prawda: Prawdopodobnie nie masz pojęcia, co się dzieje na
świecie. Wielu ludzi traktuje Facebooka jako cenne narzędzie informacyjne. A
tak naprawdę Twoja tablica to chaos, a nie rzetelne źródło istotnych wiadomości
lokalnych i międzynarodowych. Informacje pojawiające się na niej to – oprócz
przypadkowych postów Twoich znajomych - wypadkowa Twoich – również
przypadkowych - polubień na przestrzeni kilku lat. Masz tam ulubione zespoły,
polityków, koty, marki odzieżowe, knajpy, Chodakowską, pieski, pocztę kwiatową,
Victoria’s Secret, dentystę, kultowe filmy, ciekawostki przyrodnicze, Demotywatory,
blogerki modowe, strony fanklubów gwiazd kina, vlogerów i inną Wiedzę
Bezużyteczną. To tak jak czytanie streszczenia zamiast lektury – po prostu nie
wiesz, co tracisz.
Mit 3: Facebook to
jedyna droga komunikacji ze znajomymi z zagranicy.
Prawda: Do szybkiego kontaktu są komunikatory, na
przykład WhatsApp albo choćby Messenger. Do tradycyjnej korespondencji macie
pocztę, w tym mailową. Jak często zadajecie sobie trud napisać do kogoś pełną wiadomość
– taką ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem? Osobiście – jeśli nie mam
możliwości wybrać się z kimś na spacer, filiżankę kawy czy szklankę rumu - stokroć
bardziej wolę usiąść raz na dłużej i uporządkować myśli, którymi chcę się
podzielić z drugą osobą w mailu, niż „klikać” z nią na Fejsie, czyli wymieniać
zdawkowe zdania i emotikony przez trzy godziny z krótszymi i dłuższymi przerwami
na konwersacje w innych okienkach, pracę, konsumpcję, karmienie, surfowanie po
necie, analizę tablicy i milion innych nieznośnych powodów.
Mit 4: Facebook nie
zubaża
Prawda: Bardziej od opisanego powyżej przerywanego
stosunku werbalnego nie podoba mi się niechlujność wypowiedzi (np. laski mi nie
robicie, ze nie uzywacie polskich znakow) i nadużywanie obrazków. Oczywiście,
przyspiesza to komunikację, ale w sumie po co się śpieszyć? Jak macie akurat coś
innego ważnego do zrobienia, to zawsze można odłożyć rozmowę na później albo
zadzwonić. Zmiana formy komunikacji z wymiany długich, złożonych zdań wypowiadanych
przez żywe stworzenie (bogatsze o wymiar niewerbalny) na ważne tematy w
przerzucanie się obrazkami mocno mnie rozczarowała. Internetowe memy są
śmieszne, ale jest wiele ciekawszych tematów do rozmowy.
Na naszych oczach narodziła się nowa instytucja:
„Przyjaźnienie się na Facebooku”, czyli nie tradycyjne służenie drugiemu
człowiekowi uchem, ramieniem i pomocną dłonią, tylko kurtuazyjna wymiana lajków
i komentarzy pod statusami. Granice tej przyjaźni wyznacza cyberprzestrzeń, a
zasady jej savoire vivre’u dopuszczają mijanie się bez słowa na ulicy i
chowanie się za regały w supermarkecie na widok Przyjaciela z Facebooka.
Podsumowując kwestię zubażania - oszczędzić można na
niewychodzeniu ze znajomymi na kawę, piwo, do kina czy teatru. Tylko czy to
wzbogaca?
Mit 5: Dzięki
Facebookowi pamiętam o urodzinach znajomych
Prawda: A w jaki sposób jest to dla Ciebie tak naprawdę
ważne?:) Pomyśl, ilu masz w swoim Facebookowym gronie znajomych, z którymi
kontaktujesz się jedynie raz w roku wrzucając im życzenia na oś czasu (bo
aplikacja skutecznie Ci o tym przypomniała). O których nie myślisz przez
wszystkie pozostałe dni roku i nie masz ochoty się do nich odezwać. Idąc dalej
– jak wielu z nich składasz życzenia zwyczajnie licząc na wzajemność? Bo
dlaczego na wallu, publicznie, a nie w prywatnej wiadomości, albo przez
telefon?
Mit 6: Lajki są
miernikiem Twojej wartości
Prawda: Cokolwiek o tym myślisz - nie są. Zdrowe relacje
z innymi ludźmi nie powinny się sprowadzać do teatru zajebistości. To, co
wnosisz do znajomości, to Ty sam – tak jak teraz stoisz lub siedzisz, ze
wszystkimi zaletami i kilkoma małymi wadami. Czujesz się gorszy, bo jak inni
nie jeździsz na nartach, nie skaczesz na bungee, nie trenujesz Muay Thai, nie
hodujesz jadowitych gadów, nie nurkujesz głębinowo i nie śmigasz na kajcie? Nie
mówisz w siedmiu językach, nie skończyłeś ośmiu kierunków i dziewięciu specjalistycznych
kursów? Szczerze – na koniec dnia nie pamiętam, kto się czym zajmował i co
zwiedził, tylko jego energię – pozytywną lub nie. Mój ulubiony typ ludzi to ci
szczerzy sami ze sobą, na tyle odważni, żeby pokazać swoje słabości i silni, by
bronić swoich przekonań, nawet jeśli są niepopularne. Krótko mówiąc - albo jest
efekt WOW i chemia z drugim człowiekiem, albo jej nie ma. Nie żyjemy po to,
żeby robić wrażenie na innych. I tyle.
Mit 7: Wirtualny wizerunek
= charakter w prawdziwym życiu
Prawda: Nie zawsze. Po pierwsze - zgodzimy się chyba
wszyscy, że Facebook jest narzędziem służącym do KREOWANIA swojego wizerunku w
sieci. Wrzucamy zdjęcia w najlepszych momentach, z najszerszym uśmiechem, w
najmodniejszej knajpie i w „najlepszym czasie antenowym”. Choć co do zasady
zdajemy sobie z tego sprawę, badania socjologiczne wykazują czarno na białym,
że nasycanie się dowodami na wspaniałe życie innych powoduje u niektórych obniżenie
poczucia własnej wyjątkowości, a przez to wartości i doła. A jak wspomniałam
powyżej, jest więcej kryteriów oceny wartości człowieka niż liczba podróży
zagranicznych i wcale nie muszą się one sumować.
Po drugie - często ludzie dzielący się najbardziej odważnymi
treściami są najmniej pewni siebie. Łatwiej badać im reakcje znajomych w sieci
i uczyć się w ten sposób tego, co wolno, a czego nie. Za co będą nagradzani
sympatią, a co grozi towarzyską katastrofą. W dyskusji na żywo trzeba mieć
jaja, żeby się wycofać z kontrowersyjnego stanowiska, w viralu wystarczy
kliknąć „usuń”.
Mit 8: Wykluczony z
Facebookowej wspólnoty tracę coś ważnego
Prawda: O alternatywnych kanałach komunikacji ze
znajomymi już wspomniałam. Wszystkie niespersonalizowane treści obecne na
Facebooku można znaleźć w innych źródłach - większość udostępnianych nowinek to
ponowne publikacje z krajowych lub zagranicznych portali. Chcesz wiedzieć, co u
koleżanki z podstawówki, a masz ją tylko na Fejsie? Wyślij jej wiadomość –
zapytaj, co u niej, opowiedz, co u Ciebie, nie ograniczaj się do pobieżnego
przeglądu galerii zdjęć i jej ostatnich postów. Brzmi dziwnie?
Ja wiem, że młodszym trudno sobie wyobrazić życie bez
Facebooka, skoro starsi nie potrafią sobie przypomnieć, że jeszcze całkiem
niedawno funkcjonowali zarówno bez Internetu, jak i bez telefonów komórkowych. Mimo
to, ludzie jakoś się komunikowali. Za kilka lat Fejs być może będzie
przeżytkiem, o którym nikt nie będzie pamiętał. Może przyjdą inne portale, w
które rzucimy się na główkę, z zamkniętymi oczami. I być może ja sama będę ich
użytkownikiem. Ale mam poczucie, że dzięki przerwie przewartościowałam swoje
podejście do wirtualnego świata, rozumiem go i wiem, gdzie w mojej opinii przebiega
granica między realem a fantazją. Wszystkim Wam polecam to samo.
Mit 9: Da się ukryć na Facebooku
Prawda: Nie da się;) Można się ukryć PRZED social mediami,
ale nie NA nich. Zaufajcie,
że brak zdjęcia profilowego i zablokowana lista znajomych nie stanowią żadnej
przeszkody dla kogoś, kto chce Was znaleźć. Nie musicie być szczególnie aktywni,
wiele mówią o Was również Wasi znajomi, ich posty i oznaczenia, a nawet sam
fakt blokowania przez Was dostępu do informacji o sobie. Jaki jest zresztą sens
publikowania treści i ukrywania ich przed połową znajomych, bo są „dalsi” i nie
chcecie, żeby wszystko o Was wiedzieli? Nie łatwiej byłoby zweryfikować listę
znajomych i pożegnać się z tymi, którzy de facto nimi nie są? Sami się eksponujecie
na różnego rodzaju ryzyka bezrefleksyjnie przyjmując zaproszenia od
nieznajomych i pochopnie zapraszając takich, z którymi zajebiście bawiliście
się na jakiejś imprezie. Komplet najdoskonalszych skryptów portalu nie
zabezpieczy Was przed brakiem wyobraźni.
Przy okazji lektury tego tekstu zróbcie ćwiczenie z
analizą swoich ustawień prywatności. Nikt nie czyta warunków aktualizacji, a
mam wrażenie, że z każdą kolejną jest jak z za małą kołdrą w zimną noc – albo
masz zakryte nogi, albo głowę, albo lewy bok, albo prawy.
Mit 10: Facebook jest
zły, ale trzeba go mieć
Prawda: Tak, pod warunkiem, że prowadzisz działalność
biznesową za jego pośrednictwem lub przy jego użyciu. Albo jesteś freelancerem
i łatwiej Ci się tam kontaktować z potencjalnymi pracodawcami. Lub gwiazdą,
która dzięki podkręcaniu hype’u na siebie za pomocą social mediów zapewnia
sobie wyższe dochody. W każdym innym wypadku nie jest to obowiązkowe.
Dlaczego znowu tu
jestem?
Abstrahując od banalnego
spostrzeżenia, że łatwiej mi do Was dotrzeć z tym postem za pośrednictwem
Facebooka, powiedzmy sobie szczerze - Facebook to cenne źródło informacji;) I wspaniałe narzędzie do podglądania!
Cóż, gdyby mnie ktoś zapytał o wady, powiedziałabym, że moja ciekawość nie zna
granic (angielskie powiedzenie „Curiosity killed the cat” jest o mnie;) ) i
wiele z moich działań jest podporządkowanych jej zaspokojeniu. Jednocześnie bez
ciekawości nie ma mądrości, co czyni moją wadę jedną z zalet! #winning
Więc dlaczego nie? ;)
Epilog
Kto nie ma mojego telefonu albo maila,
a ma ochotę być ze mną w kontakcie – „zapraszam na priv”;) Sama nie wiem, jak długo jeszcze i w
jakiej formie (Kasia czy Half Ket Half Amazing) zabawię na Facebooku;) Tylko
żebyśmy mieli jasność – nie jestem po to, żeby każdemu z Was oddać kawałek
swojego czasu, energii, siebie na Waszych warunkach. Życzyłabym sobie po prostu,
żeby nasza znajomość była pełna – nie jestem tylko posągową Katarzyną, która
dumnie spogląda nas Was ze zdjęć, nie tylko Kaśką piszącą elokwentne felietony, nie tylko
Kotem a raczej ćmą barową, zawsze na jednym Old Fashioned. To różne oblicza
mojej złożonej osobowości, refleksy bogatego życia wewnętrznego i dopiero
wszystkie razem to ja. A nie da się ich wszystkich poznać inaczej niż offline.
Skąd wiadomo, że opowiedziana przeze
mnie historia wydarzyła się naprawdę? Że mi, a nie badanej na potrzeby naukowe
grupie ankietowanych? I kiedy kończy się rzetelny opis stanu faktycznego a
zaczyna się kreacja? Jedni chowają się za substancje psychoaktywne, inni za social
media, a ja piszę;) Don’t hate the player, hate the game.
***
***
Face-off. My half a year without Facebook.
Everyone
knows someone or heard of someone who decided to take a break from Facebook. It
is a difficult, embarrassing and controversial subject because few people can
honestly admit that this American online social networking service is more
important in their lives than it should be. So maybe I'll start: ‘Hi, my name
is Kasia and I was addicted to Facebook’.
Addiction
is a big word. As a rule we do not like such. Alcohol may serve as a good
example here - everyone likes to get waisted on the weekend, and if there’s
company, we drink also during the week – not necessarily vodka, but beer is not
an alcohol, and wine inebriates slowly so it's cool, too. But of course no one
has a problem with alcohol. After all only homeless people are alcoholics –
everyone knows that! We don’t expose ourselves to ostracism also when talking
about ‘addiction’ in the context of coffee, TV series, adrenaline and sweets.
Once, it was also cool to smoke, now it is not in good taste, unless you are a
provincial decadent or a metropolitan rake. In any other case, there is no way
to admit one’s weakness - either to himself or (that'll be the day) to the
others. Smetto quando voglio. And
social media are only a form of communication, an integral part of our new
cyber-reality - you don’t have to take a stand on them, you simply use them.
You play Texas HoldEm on Facebook, she observes latest fashion trends, he runs
a company fanpage, I communicate with my friends - nobody looks at others’
monitors nor controls anybody’s time. Good old omerta.
Although
there is an Facebook etiquette - what comes off well or badly and certainly
will not deserve multiple thumbs up - there are no strict standards of use, and
thus a border behind which a warning light comes on. Because it is not in
anyone's interest to designate such a border. In practice, the problem does not
exist until you see it for yourself.
How do you know the situation gets out of control?
First
of all, you check every notification that beeps on your cell over and over.
Unfortunately, it’s usually not a message from the girl you have a secret crush
on or notice of winning iPhone 6 in that popular contest – but only a reminder
about some event you’re not going to attend anyway. You need to stop observing
that post you commented on hoping for reciprocity, because notifications about
other people's comments bother you, especially because they are way funnier
than yours. You add a new picture and then spend half an hour liking all posts
from the wall simply to draw attention of a possibly large number of friends to
your latest activity. At the public transport you reach for your phone instead
of a book - even though you’ve already seen the whole news feed, again and
again you look at the screen and stubbornly refresh the view. The phone wasn’t
ringing or vibrating, hence you decide to check it. You have your meals cold
because first you need to arrange the table, your friends and find the proper
frame (you’re not even assertive enough to then ask waiter to heat up the
food). You order drinks you don’t like but present better in the pictures. You
go to places you’re not very fond of, but are listed as the hot ones this season.
You don’t take an active part in the discussions with your friends in the pub,
because you follow the increase of likes on your check-in status. Undocumented
visit to the gym doesn’t count. A self-made dish gets the full flavor only
after photographed. The internal imperative forces you to inform your friends
that T.G.I.F., it's warm, it’s cold, it is raining, sun is shining, elections
are coming, we chose an elect, a goal came, referee sucks, how much for
strawberries, etc. One thing that annoys you more than the pictures of other
people's children and meals (yours are perfectly fine) is a group of your
friends that is never active on Facebook and fails to update their accounts -
and yet, as you have the opportunity to talk to them, it turns out they know all
about what’s up with you. Your blood pressure peaks and you stop observing one
after another, you even block some of them(sic!) and let’s be honest – that’s a
big deal. You spend hours wondering whether to invite someone - does it become
so doing, how it would be perceived, commented; you evaluate from a strategic
point of view whether to like one’s picture, comment on it or poke him or her –
for all this time you experience anxiety and you don’t know where it comes
from. After all, it’s not ‘just a click’ - it can change your life in the
coming weeks! You spend a day at work thinking about your next fancy post. Or
you like everything in an obsessive–compulsive manner afraid of losing your
virtual fame. Facebook is the last thing you do before you fall asleep and the
first after you wake up.
At
certain point it starts to bother you. You decide to remove this application
from your mobile and leave only a Messenger (for quick communication), because
otherwise you will go crazy from too much notifications and information! But
then again ... what if you miss something important?!
‘They tried to make me go to rehab'
I’m
not comfortable with the feeling that I ‘can’t live’ without something; that my
good mood depends on some external factor. That's why I try not to attach to
people, conditions and things. Because not always you have your favorite
bartender or a piece of meringue gateau at your fingertips. And the simplest
way to get used to an X factor is by allowing its permanent presence in life.
The optimal conditions include openness to diversity and flexibility to change.
A small number of factors in large quantities put us in a power-saving mode –
it gives us a sense of security but also kills creativity. Ennui. When I
realized that full-time on Facebook is diametrically opposed to a full role in
a real life, I decided to take charge of the situation and not to dance to
Facebook’s tunes! When it comes to the fight against addiction, I believe in
radical solutions. Maybe tendency to treat ourselves with kids gloves is ‘an
indispensable part of our nature’ but we all can be strong if we have to. We
don’t quit smoking by limiting the number of smoked cigarettes; or alcohol by
reducing the displacement or volume – we should not give 5, 11 or 40 but 100%
of ourselves. But there's no need to panic - all forms of addiction serve as a
retreat from reality, they do not determine our existence.
Part
of you knows what I'm talking about, even if your M.O. is opposite to the one
described above – you ostentatiously declare that you don’t need Facebook and
you don’t use it at all; so why do you even have an account?;) And why did you
last log in just 24 minutes ago? I know from my experience that, in principle,
few people are able to make a statement that sends a chill down one’s spine and
begins with: ‘Hi, my name is x and I'm addicted to ...’.
Last farewell (Off we go)
You
know, how can I be sure? When I made that statement myself and decided to
delete my Facebook account, I sent a notice to my friends and acquaintances -
especially those from the inbox, with whom I actually kept in touch and those
who (to my best knowledge) didn’t have my phone number (after all, at that time
I was convinced the only place they would find it was right under their noses).
A brief message of this kind: ‘Hi, starting tomorrow I’m taking a longer break
from Facebook. You can reach me by phone xxx, e-mail xxx or WhatsApp! Best
regards, k’ sparked flurry of responses. So first of all – you are all on
Facebook, even if invisible on chat;) Dozens of people replied within the first
few minutes. And the response was huge and very emotional. Earlier I didn’t
realize I was doing something many people considered madness! I was asked
questions like: ‘But what happened?’, ‘Why such a big decision?’ or ‘Is it a
detox?’ At first it seemed charming. I liked the idea of being a maverick for a
while and doing something that many people apparently didn’t have the courage
to do. I felt that it could be quite interesting ‘on the other side’.
The
more messages I was getting, the more certain I became that it was a right
decision. Each of them was like a sender’s statement that he or she also
suffers from the excessive use of social media – a problem they can’t cope with
or (more often) even admit to have. Melancholic: ‘I also tried, but I
failed...’ or ‘Good luck! I only lasted for two weeks’ left no illusions. I
suddenly felt like I was leaving the sect! Or a hospital ward for the
alcoholics in Delirium Tremens, just like in ‘The Mighty Angel’ by Jerzy Pilch
- some wished me persistence is my decision; others smiled mockingly convinced
I will be back there soon. Because there was no other option. Because there is
no life without Facebook. Without likes. Without the wall. Because I spy,
therefore I am.
How was it?
It
may come as a shock to you, but it turned out that there is a life beyond FB;)
A habit of reaching for a phone in search of Facebook notification disappears
within a few days (as untrained muscle, only a thousand times faster). Over the
next weeks the only thing that reminds you of this service are your friends’
questions about how you are doing without it. After a few months you start
wondering how that's possible, that you have ever used it. You gain a lot of
time and only your imagination is the limit on what can you spend it on.
You
start doing more thinking of yourself than the others. Slowly you realize that
you are the one to decide what is good or valuable for you, not the others. You
become a point of reference of your esteem and you stop looking for evidence of
your worth on the outside. Gradually it gets to you that more than in your
daily routines your friends are interested in funny videos, promotional
coupons, motivating quotes, touching stories, warning of different kinds of
danger, appeals for solidarity and more funny cat videos. Well, unless you're
Kanye West or Stephen Curry – then you’re free to publish whatever you like.
You
learn about important events in your friends’ lives by word of mouth –
curiosity emerges, imagination starts to work, you call them to ask additional
questions or to congratulate them, you feel real emotions. If it was one of
several news seen on your wall that day, saturated with information and fed up
with other stimuli you would probably remain indifferent to this one.
Alternatively, you would only make an effort to hit the ‘Like it!’ button.
Quite a brain necrosis.
Don’t
misunderstand me - I don’t think that using Facebook is a disease (even though
it’s contagious). The application itself has numerous benefits (I will skip
naming them; probably you came up with few while reading this text). But it’s
important to well define its role in your life - is should be like a spice, not
the essence. A healthy approach to certain problem requires a distance which
can be gained by changing the perspective. Sometimes you need a clear
comparison: life with Facebook versus life without it - how else to find out if
not through an empirical cognition?;)
What did break from Facebook give me?
It overthrew
some myths;)
Myth #1: People who are not on Facebook, do not exist.
Truth: They do exist and are doing well. These are not only
people without Internet access, illiterates, those too old for the new
technologies, unpopular and freaks. These are also people who consciously give
up on mainstream. The rebels of choice. Those who value quality of
relationships and consciously set their terms and conditions. And trust me that
if someone wants to get in touch with you, even if you’re not on social media,
he will find a way.
Myth #2: All the important things you should know appear on your wall
Truth: You probably have no idea what's going on in the
world. Many people treat Facebook as a valuable information tool. Yet, your
wall is chaos, not a reliable source of relevant local and international news.
Things that pop up on your Facebook news feed - apart from random posts of your
friends - are the resultant of some accidental likes clicked over several
years. What you got there are some favorite bands, politicians, cats, clothing
brands, pubs, popular personal trainers, dogs, flower delivery, Victoria's
Secret, dentist, cult films, natural curiosities, 9gag, fashion bloggers, movie
stars’ fanclubs, vlogers and other useless knowledge. It's like reading a
summary instead of a whole literary work - you just don’t know what you're
missing.
Myth # 3: Facebook is the only way to communicate with your friends from
abroad.
Truth: There are different ways to quickly get in touch with
your friends, e.g. WhatsApp or even a Messenger. More traditionally, you can
send them a mail or an e-mail. How often do you give yourself a trouble to
write someone a full message – a one comprising of introduction, development
and conclusion? Personally, if I can’t go out with someone for a walk, a cup of
coffee or a glass of rum - I prefer a hundred times more to sit down once, for
a longer while and organize my thoughts, which I want to share with another
person in an e-mail, than to chat on Facebook, i.e. exchange some quick written
sentences and emoticons for three hours, including shorter and longer pauses
for conversations in other chat windows, work, consumption, feeding, web
surfing, checking the news feed and a million other plaguy reasons.
Myth # 4: Facebook does not impoverish
Truth: More than the sermo interruptus described above I
don’t like messiness of expression and abuse of emoticons. Sure, it speeds up
the communication, but after all what's the hurry? If you have something else
important to do, you can always postpone the conversation or give someone a
call. The radical change - from the exchange of long, complex sentences
concerning important issues delivered by a living creature (richer in a
non-verbal communication) to exchange of pictures - strongly disappointed me.
Internet memes are funny, but there are many more interesting things to talk
about.
Before our
eyes, a new institution was born: a ‘Facebook Friendship’ – people don’t
traditionally serve each other with an ear (to listen), shoulder (to cry on)
and hand (to help), but courteously exchange likes and comments on Facebook.
The limits of this friendship are defined by cyberspace, and its savoir vivre
rules allow passing each other without a word on the street and hiding from
each other behind shelves in a supermarket.
To sum up the
issue of impoverishment - you can save some money not going out with friends
for a coffee, beer, to the cinema or theater. Hence, does it make you richer?
Myth #5: Thanks to Facebook you remember about your friends' birthdays
Truth: And how is it really important to you? Think of how
many of your Facebook friends you contact only once a year by posting birthday
wishes on their timelines (only because the application reminded you of this).
Friends you don’t think about or feel like talking to throughout the year.
Furthermore - how many of them you congratulate simply hoping for reciprocity?
Because why on their timelines, in front of everyone, and not in a private
messages or over the phone?
Myth #6: Likes are the measure of your value
Truth: Regardless of what you think about it - they are not.
Healthy relationships with others should not be reduced to the theater of
awesomeness. What you contribute to a relation with another person is you – as
you stand (or sit) now, with all your advantages and few little flaws. You feel
worse because, contrary to others, you don’t ski, don’t do bungee jumping,
don’t train Muay Thai, you don’t raise venomous reptiles, you don’t do deep-sea
diving or kitesurfing? You don’t speak seven languages; you haven’t finished
eight faculties and nine specialized courses? Honestly - at the end of the day
I don’t remember who has worked where and where he travelled, but his energy -
positive or negative. My favorite people are those honest with themselves, brave
enough to show their weaknesses and strong enough to defend their beliefs, even
if they are not the popular ones. In short – either there is a WOW effect and
chemistry with another person, or not. We do not live just to impress others.
That's it.
Myth #7: The virtual image equals character in real life
Truth: Not always. First of all - I think we all agree that
Facebook is a great tool to CREATE one’s online image. We post pictures from
the best moments, with the widest smiles, in the most fashionable pubs, of
course in ‘prime time’. Although in principle we are aware of sociological
studies that show black and white that soaking the evidence of others’ perfect
lives in some people may cause reduction of sense of their own uniqueness, and
therefore lower their self-esteem and spirits. And as I mentioned above, there
are more criteria to evaluate one’s value than the number of foreign travels
one took; and those criteria don’t even have to add up.
Secondly – it
often happens that people who share the boldest content are the least confident
ones. It is easier for them to examine their friends’ reactions online and this
way learn what is acceptable and what is not; for what they will be rewarded
with sympathy, and what may lead to a social catastrophe. During a live
discussion one needs guts to back out of the controversial standpoint, online
he can simply hit the ‘delete’ button.
Myth #8: Not being part of the Facebook community you lose something
important
Truth: I already mentioned some alternative channels of
communication with your friends. All unpersonalized content present on Facebook
can be found in other sources - most of the available news is re-publications
from some national or international web portals. You want to know how your
friend from elementary school is doing, and you can only contact her on
Facebook? Send her a proper message - ask how she is, tell her how are you, do
more than just a cursory review of her gallery and recent posts. Does it sound
crazy?
I know it’s
hard for the younger generation to imagine life without Facebook, if the elders
can hardly recall the times from before the omnipresent Internet or mobile
phones. In spite of this, people somehow communicated with each other. In a few
years Facebook may become a relic no one will remember. Maybe some new social
networking portals will emerge, into which we will all jump head-first, eyes
closed. And perhaps I will use them, too. But I believe that because of the
break I took I revalued my approach to the virtual world; I now understand it
better and know where in my opinion is the boarder between reality and fantasy.
I recommend the same to all of you.
Myth 9: You can hide on Facebook
Truth: No, you can’t;) You can hide FROM social media, but
not ON them. Trust me that lack of a profile picture and locked buddy list are
not an obstacle for someone who wants to find you. You don’t even have to be
particularly active; one can tell a lot about you checking your friends, their
posts and tags, and even the very fact that you block the access to information
about yourself. Anyway, what’s the point of publishing certain content and then
hiding it from half of your friends because they are ‘not close enough’ and you
don’t want them to know everything about you? Wouldn’t it be easier to verify a
list of your friends and to say goodbye to those who in fact are not your
friend? You expose yourself to various risks by thoughtlessly accepting
invitations from strangers and rashly sending invitation to those whom you just
met at a party last night. A set of the finest security scripts will not
protect you from a lack of imagination.
On the
occasion of reading this text do the exercise with checking your privacy
settings. Nobody reads the update conditions, yet I get the feeling they are
like a too small duvet on a cold night - you can either cover your legs or
head, only the left side or the right side.
Myth 10: Facebook is bad, but you still need it
Truth: Yes, provided that you use it to run a business
activity. Or you're a freelancer and it’s convenient to contact your potential
employers on Facebook. Or a celebrity who uses social media to turn up the hype
about you and thereby ensure a higher income. In any other case, it is not a
must.
Why am I here again?
Apart
from a simple fact that it’s easier for me to reach you with this post through
Facebook, let's be honest - Facebook is a valuable source of information. And a
great spy tool! Well, if someone asked me about my disadvantages, I would say
that my curiosity knows no bounds (the saying ‘Curiosity killed the cat’ is
about me;)) and many of my activities is subordinated to satisfy it. At the
same time there is no wisdom without curiosity which makes my disadvantage one
of the advantages! #winning
So why not? ;)
Epilogue
Who
doesn’t have my phone number or email address yet wants to stay in touch, send
me a private message;) I don’t know how much longer and in what form (Kasia or
Half Ket Half Amazing) I will be on Facebook;) But let’s make it clear - I'm
not here to give each one of you a piece of my time, my energy, myself, on your
terms. I only wish our acquaintance was of full value - I'm not only a
statuesque Catherine proudly looking at you from the pictures, not only a
Sometimes-Funny-Always-Wittie Kate writing eloquent essays, not only The Ket
(or rather a Barfly) always out on one Old Fashioned – these are different
parts of my complex personality, reflections of a rich inner life and only all
together that's me. And you can’t get to know that otherwise than offline.
How do you know that
this story really happened? That it happened to me, not a group of respondents
in a scientific research? And when does the accurate description of the facts
end and the literary fiction begin? Some hide behind psychoactive substances,
others behind social media. I write;) Don’t hate the player, hate the game.