*Scroll Down for the English version*
Kelner:
- …lampkę prosecco?
Chmury.
Przypadek 2.
Przypadek 3.
Jak mieliście szansę zauważyć przy kilku
okazjach, jestem zwolenniczką spoglądania na pewne kwestie z odmiennych
perspektyw. I – z różnym skutkiem – staram się nauczyć nie przywiązywać do ludzi, stanów i rzeczy. O przerwie od Facebooka już Wam opowiadałam, na drugi ogień poszedł
alkohol. Bo jest wszechobecny, bo odrywa od rzeczywistości lub wręcz otumania.
Bo choć jest legalny, za ogólnym przyzwoleniem społecznym, czyni dużo większe
szkody niż niejedna zakazana substancja. Żebyśmy mieli jasność – na potrzeby
eksperymentu odrzuciłam założenie, że w weekend/na wyjeździe/z okazji/małepiwko/tylkotroszkę
się nie liczy. Ani szklaneczki, kieliszeczka, łyka z piersióweczki, kropli w
dopieszczanych w prywatnym atelier daniach. Nic. Null. Ničto. Niente. 无. Nada. Zapraszam na relację
z czwartej części roku bez ćwiartki.
Przypadek 1.
Niedziela wieczór, elegancka stołeczna restauracja włoska,
kolacja z przyjaciółmi. Przebieram nogami z radości skacząc wygłodniałym
wzrokiem po karcie dań.
Kelner:
- Czy mogę Państwu zaproponować na początek…
Oskoma toczy ślinę, którą ledwo zdążam przełknąć: soczyste hiszpańskie
oliwki, koszyczek świeżo wypieczonego pieczywa z prawdziwą włoską oliwą i
odrobiną balsamico di modena, bruschetta z wątróbką
drobiową i borowikami, krewetki w pikantnych pomidorach z kalmarami, świeżutkie
carpaccio di manzo…
Przypadek 2.
Środa, modny lokal niedaleko Placu Teatralnego, spotkanie
po latach, katolicki Wielki Post, owoce morza i chyba jakaś pasta.
Młoda
Kelnerka (MK): - Czy coś do picia?
Gość:
- Może lampkę wina, żeby uczcić nasze spotkanie?
Ja:
- Dziękuję, ja nie piję. Poproszę tylko szklankę niegazowanej wody mineralnej.
Gość:
- Aa, jesteś autem?
Ja: -
Nie, po prostu nie piję alkoholu.
Gość:
- W takim razie dwie szklanki wody.
Na
twarzy MK wyraźnie zarysowała się konsternacja.
MK:
- Ale jak to? Włoskie jedzenie bez wina?
Ja: -
Tak, dziękujemy.
Próbuję
wrócić do przerwanej składaniem zamówienia rozmowy z Gościem.
MK
(nie daje za wygraną): - Ale mamy bardzo smaczne, włoskie, będzie idealnie
pasowało.
Rozbawiona
przyglądam się uważnie jej twarzy – nieskalana samodzielną myślą.
Ja: -
Trwa Wielki Post, nie powinno się teraz spożywać alkoholu.
Byłam
przekonana, że dzięki wzmiance o religii uszanuje moją odmowę.
MK:
- Eee tam post. Trochę wina jeszcze nikomu nie zaszkodziło, Jezus przecież też
je pił. A nasze jest naprawdę smaczne.
Ja: -
Jest środek tygodnia.
MK: -
Oj tam, środa to przecież taki mały piątek (śmiech). Jak Pani nie lubi wina,
mamy też duży wybór drinków…
Boże,
widzisz (jak wiodą na pokuszenie) i nie grzmisz.
Przypadek 3.
Sobota, grubo po północy. Jeden z wrocławskich barów w
okolicach Rynku.
- Proszę wodę niegazowaną. Tylko
z jakimiś owocami i ziołami, żeby nie było nudno.
- Chcesz przetrzeźwieć?
- Nie.
- Jesteś autem?
- Nie.
- W ciąży?
- Nie.
- Z policji??
Mhmm…
Tego typu sytuacji były dziesiątki. Nie
przesadzę, jeśli powiem, że praktycznie każde wyjście z domu wiązało się z tego
typu starciem. Tłumaczenie motywacji zwykle spotykało się z brakiem
zrozumienia, często nawet zainteresowania. Nikt nie rozumiał potęgi mojej
ciekawości. Choć nie było to łatwe dla takiej gaduły, jak ja, szybko pogodziłam
się z myślą, że więcej się dowiem słuchając niż mówiąc. Szybko okazało się, że
istnieją określone sposoby, w jakie społeczeństwo myśli i mówi o alkoholu. Że
obowiązuje swoisty kod językowy, którego należy używać, żeby nie narazić się na
niezrozumienie albo zaszufladkowanie do innej strony mocy. I że ludzie czują
się dużo bezpieczniej, jeśli poda im się konkretną, znaną im i przez to
zrozumiałą dla nich odpowiedź. Nawet jeśli jest nieprawdziwa. A nie
filozoficzne dyrdymały o owczym pędzie, zbiorowej malignie, omercie
uzależnionych.
W zależności od towarzystwa i
okoliczności, powody odmawiania alkoholu podawałam różne – poczynione postanowienia,
przykazy religii, kierowanie pojazdem mechanicznym lub stan błogosławiony. W
teorii wydawały mi się wystarczające, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała
moje oczekiwania. Owszem, większość osób była je w stanie zaakceptować, ale
zdarzały się – i to niestety dość często – zdania odrębne. Wszystkie te powody
ludzie próbują jakoś podważyć, a przynajmniej wdać się w dyskusję na temat ich
zasadności. Postanowienie – „Zaczniesz jutro”. Religia – „Jakoś mi nie
wyglądasz na kogoś, kto regularnie chodzi do kościoła”. Serio? A jak wyglądają
tacy ludzie? Po czym można ich rozpoznać? Samochód – „Po jednym piwie możesz.
Po dwóch też. Pół litra też spoko, jeśli jesteśmy na przedmieściach, a Ty
jedziesz w moją stronę. Byle nas policja nie zatrzymała, bo będziesz miał
kłopoty.” Smutna prawda jest też taka, że osoby, które uważają, że nie można się
napić piwa albo lampki wina przed prowadzeniem pojazdu są w zdecydowanej
mniejszości. Marginalna część kierowców bada się alkomatem przed tym, jak siada
za kółko następnego dnia po spożyciu alkoholu. A ciąża? Nawet wtedy nie można być
takim radykałem, przecież lampka czerwonego wina poprawia krążenie („Jaki FAS? Chyba
kwas?! Foliowy bodajże…”). Jasne, tak samo, jak nie trzeba wtedy rzucać
papierosów, bo to mógłby być zbyt duży szok dla organizmu. Litości.
Dlatego moją ulubioną, bo posiadającą
bezapelacyjnie największą siłę rażenia, bronią stał się… disulfiram
(dawny esperal). Nic
się z nim nie równało. Ta nazwa wywoływała popłoch. „Nie mogę, mam wszywkę” jakoś
nie zachęcało do dyskusji i większości zwyczajnie zamykało usta. Nielicznym po
chwili zdumienia udało się przebąknąć coś w stylu: „Tak? To pokaż, gdzie masz
bliznę”. Taaa… Bo esperal to taki chip z usługą lokalizacji (który potraktowany
alkoholem wywołuje halucynacje naszych największych lęków, które trwają co
najmniej do przyjazdu policji celem udzielenia Ci reprymendy). Zresztą, chyba
każdy ma jakąś bliznę, którą mógłby takiemu niedowiarkowi pokazać. Pytanie
tylko, dlaczego uciekanie się do takich metod bywa konieczne. Dlaczego nie
można po prostu spokojnie nie pić?
Trzy miesiące bacznych obserwacji
pozwoliły mi na sformułowanie kilku zasad opisujących podejście społeczeństwa
do alkoholu. Oto kilka z nich.
1. Lubimy mieć wspólników zbrodni
Ludzie pijący czują się niekomfortowo w
towarzystwie niepijących. Słowo daję, że u niektórych wywołuje to reakcje
histeryczne. Wiele osób ma problem z zaakceptowaniem odmowy i na różne sposoby
torpeduje silną wolę abstynenta – od miękkiej perswazji typu: „zrób sobie
dzisiaj wyjątek”, „co się stanie, jak się napijesz"? po nieśmiertelne: „ze mną
się nie napijesz?!” Kochani, apeluję w imieniu tysięcy ciemiężonych niepijących
– jak chcecie pić, śmiało, nie szukajcie sobie na siłę kompanów. Myślę, że
drink wypity w samotności w domu może być dla Was lepszy niż wspólne z kimś
upodlenie się na mieście.
2. Nie piją tylko kierowcy i kobiety w
ciąży…
Choć społeczeństwo akceptuje fakt, że od
tej zasady są (liczne, m.in. te opisane wyżej) wyjątki, te przesłanki jako
pierwsze przychodzą do głowy na widok osób zamawiających napoje bezprocentowe. I
budzisz współczucie.
3. …albo alkoholicy
Jeśli nie przyjechałeś autem i nie
jesteś w ciąży, odmowa alkoholu lokuje Cię w enigmatycznej grupie ludzi, którzy
cierpią na chorobę alkoholową i mają za (rzadziej przed) sobą długotrwałe
leczenie odwykowe. I budzisz litość.
4. Umawiamy się na alkohol, a nie na
spotkania ze znajomymi
Na piwo, na wino, na wódkę, na drinka, na
szoty, na lekki rausz, na coś mocniejszego, na jednego, na kilka głębszych, na
szybką pianę, na kieliszek bąbelków, na melanż, na picie, na chlanie, na reset.
Fajnie, że są ci znajomi, bo się przynajmniej można napić czegoś mocniejszego. Bo
w domu, do lustra – broń cię Panie Boże! Co innego piwo przed telewizorem. Niby
piszą na puszkach i butelkach, że piwo to alkohol, ale przecież alkoholu
reklamować nie można, a reklamy złocistego nektaru raz po raz migoczą w
telewizji, zwłaszcza wieczorami. Przeplatane spotami z kampanii społecznych o
szkodliwości alkoholu. Więc to się chyba nie liczy.
5. Nie widzimy sensu spotykania się ze
znajomymi, kiedy nie pijemy alkoholu
Bo oni na pewno będą pili. Więc skoro ja
nie chcę, wystawianie się na pokusę to niepotrzebne ryzyko utraty energii. Lepiej
zostać w domu i odliczać dni i godziny do momentu, kiedy znowu będzie się można
napić. Zaraz… po co ja właściwie robię tę przerwę od alko?
Z autopsji wiem, że można chodzić na
imprezy z alkoholem i nie pić. Tylko
nie można na nich zbyt długo siedzieć. Bo po pewnej ilości trunku człowiek
wchodzi na taki poziom abstrakcji (zarówno w zakresie tematyki, jak i poczucia
humoru), że przestaje być kompatybilny z abstynentem. Nie ukrywam, że miło było
siedzieć w knajpie typu 4/8 PLN 24/7 h o 5 nad ranem, rozmawiać o życiu nad
filiżanką herbaty i patrzeć przez witrynę na zataczające się lalki – z
rozmazanymi makijażami, osuniętymi pończochami, butami w dłoni, obłędem w
oczach i próbujących je prowadzić do domu „gentlemanów” - w nie lepszym stanie.
Ciekawa lekcja ku przestrodze.
6. Świętujemy z alkoholem
Nawet nie musi być szampan, ale toast za
sukces trzeba wznieść. Drugorzędne znaczenie ma także to, czyje i jak wielkie
jest to powodzenie. Lub jak malutkie. Przecież to tylko pretekst.
7. Wraz z butelką, otwierają się serce i
umysł
Niektórzy będą polemizować, że spożycie
alkoholu powoduje prawdomówność lub wyzwala emocje. To ci z obsesją na punkcie
kontroli, którzy wmówili sobie, że picie dodaje im odwagi i zasłaniają się nim
przed skutkami mówienia o tym, co naprawdę czują lub myślą („To nie ja, to
alkohol!”). Fakty są takie, że alkohol zaburza pracę mózgu, między innymi - kory
mózgowej, w efekcie następuje spadek krytycyzmu i logicznego myślenia oraz
układu limbicznego, odpowiedzialnego za pamięć i przeżywanie emocji. Wszelkie tego
typu granice i blokady włączamy sobie sami.
8. Abstynencja dwukrotnie wydłuża weekend
Bo wstajesz przed południem, a nie po. I
rześki, a nie wymięty, umęczony i opętany myślą o tym, jak sobie ulżyć. Bo
pamiętasz coś między jedenastym kieliszkiem w piątek wieczorem a drugą kawą w
poniedziałek rano.
9. Kino jest fajne nawet bez drinking games
Próbowaliście kiedyś drinking game w kinie? Czyli picia
alkoholu za każdym razem, kiedy w filmie pada umówione wcześniej słowo? To taki
amerykański wynalazek – znajoma ze Stanów opowiadała mi, że swego czasu całe młode
USA chodziło pijane, bo unosiło kieliszki za każdym razem, gdy Georg W. Bush
mówił o „broni masowego rażenia”. Po wykluczeniu tej gry z agendy, bardziej
pamięta się film i całą resztę wieczoru, niż energię podczas seansu i potem już
nic. Rada dla początkujących: hasło „mountain” albo „Erebor” na „Hobbicie”
spoko; wszystkie słowa z formantem „fuck” na „Kac Vegas w Bangkoku” tylko dla
hardcore’ów.
10. Karty dań mają zakładkę „Napoje bezalkoholowe”
Wiedzieliście?!
Zakończenie eksperymentu wielu moich
znajomych przyjęło z ulgą. Jako powrót do normalności. Żadnej refleksji za
każdym razem, gdy na imprezie ja mieszałam ze sobą różne soki, a oni pod
wpływem gorzałek gmatwali swoje życie towarzyskie. Osoby potrafiące sobie narzucić
dyscyplinę, powstrzymujące się od stosowania używek (alkoholu, papierosów, kawy
itd. – wybór jest naprawdę spory) mogą mieć problem ze znalezieniem przyjaciół
w pewnych kręgach. Bo choć piją wszyscy, nikt nie ma problemu z piciem. Ale
jeden unika abstynenta, drugi stawia sobie za punkt honoru namówienie go do
złego, trzeci polewa mu szklankę szydery, czwarty patrzy z politowaniem, piąty
ostentacyjnie konsumuje trunki w manifeście (chyba) wolności. Inny zaś drżącymi
ustami pyta, czy może w towarzystwie abstynenta wypić lampkę wina czy piwo. I z
ulgi na zgodę, pierwszą szklankę wypija duszkiem, bo może tamten zmieni zdanie
i zabroni. Zabierze go, nie odda, zniszczy, bo sam nie może. Dlaczego w ogóle się
tym przejmuje? To nie on ma problem, tylko ten drugi. Chyba by zauważył, że sam
pije za dużo. A nie jest to przecież więcej niż inni, więc nie ma się o co
martwić. Zatem dlaczego przy tym dziwaku alkohol ma taki cierpki smak i nie
przepływa przez gardło tak aksamitnie, jak zazwyczaj? Trzeba go natychmiast
otulić dłonią, nabożnie sączyć i zaraz znikną z głowy te gorzkie słowa: „poza
kontrolą, „wyparcie” „nałóg”, „uzależnienie”. Do dna.
Ja wiem, że Ernest Hemingway powiedział:
„Inteligentni ludzie są często zmuszani do picia, by bezkonfliktowo spędzać
czas z idiotami.” I jak go kocham, absolutnie się z nim w tej kwestii
nie zgadzam. Inteligentni ludzie, choćby zmuszeni do spędzania czasu z
idiotami, mają do dyspozycji wiele skuteczniejszych i zdrowszych narzędzi do
obrony przed szkodliwym wpływem idiotów niż alkohol. Choćby własną
inteligencję. Ale jakże wygodnie jest zasłaniać się cytatem, nieprawdaż? Można
wówczas odpuścić autorefleksję i samodzielne wnioski.
Teraz już się nie dziwię, że ludzie,
którzy mają poważne problemy z piciem walczą o zerwanie z nałogiem w ośrodkach
zamkniętych. Podjęcie decyzji o zmianie swojego życia i przystąpienie do jej wdrażania,
jest kwestią dobrej motywacji i chęci – te pielęgnowane w zupełności wystarczą
za narzędzia do osiągnięcia celu. Wszystko, czego człowiek potrzebuje do
działania, nosi we własnym wnętrzu. Prawdziwe wyzwania czekają jednak na
zewnątrz, w nieprzyjaznym abstynentom, pełnym pokus, dużym i okrągłym miejscu –
na Ziemi.
Pierwszy oficjalny łyk po tak długiej
przerwie był celebrowany we Wrocławiu, w Szajbie (a jakże!). Smakował inaczej,
bo choć był niezmiennie idealną mieszanką bourbona, cukru trzcinowego, soku z
pomarańczy, angostury i miłości do/z rodzinnego miasta, został odarty z szeregu
magicznych mocy, których nigdy nie miał, a które mu zwykłam przypisywać. Wiem
już, czym alkohol dla mnie jest i czym na pewno nie jest. Polecam pijącym nawet
tylko w weekendy, na spotkaniach towarzyskich, do papierosa, z okazji, żeby uczcić,
symbolicznie, do filmu, meczu i byle-nie-do-lustra podobny eksperyment. Nowe
spojrzenie na stare sprawy może się okazać bezcenne.
***
0% (A quarter without a quarter)
As you were able to notice on several occasions, I
like to look at certain issues from different perspectives. Also, I’m trying to
learn - with varying degrees of success - not to attach to people, states and
things. I already told you about my break from Facebook, then came the alcohol’s turn. Because it is ubiquitous, because it isolates
from reality and stupefies. Because even though it’s legal and enjoys public
acceptance, it causes greater damage than many of the banned substances. Just
to be clear - for the purposes of this experiment I rejected the common
assumptions that
during-the-weekend/while-away/for-the-occassion/just-a-small-beer/a-little-bit
does not count. I didn’t even have a single glass of alcohol, a sip from a
hip-flask, nor a drop in my cooking. Nothing. Null. Ničto. Niente.无.
Nada. I cordially invite you to my report about a quarter of a year without a
quarter of alcohol.
Case No. 1
Sunday
evening, elegant Italian restaurant, dinner with friends. I’m running through
the menu hungrily.
Waiter: - Can I offer
you...
My mouth
waters, I barely manage to swallow my saliva: juicy Spanish olives, a basket of
freshly baked bread with a real Italian olive oil and a bit of balsamico di
modena, bruschetta with chicken liver pate and porcini mushrooms, shrimps and
calamari in spicy tomato sauce, fresh carpaccio di manzo...
Waiter: - ... a glass
of prosecco?
I frowned.
Case No. 2
Wednesday, en
vogue restaurant near the Theatre Square, friendly reunion, Lent. We order
seafood and some pasta.
Young Waitress (YW):
- Would you like anything to drink?
Guest: - How about a
glass of wine to celebrate our meeting?
Me: - Thank you, I
don’t drink. I'll just have a glass of still mineral water.
Guest: - Oh, you came
by car?
Me: - No, I just do
not drink alcohol.
Guest: - We’ll have
two glasses of water then.
Consternation
appeared on YW’s face.
MK - But… Italian
food without wine?
Me: - Yes, thank you.
I'm trying to get
back to the conversation with my friend interrupted by placing the order.
YW (not giving up): -
But we have a very good Italian wine, it will be a great match.
Already
amused, I took a careful look at her face - it was devoid of independent or
original thought.
Me: - It’s Lent, one
should refrain from drinking alcohol.
I was sure
that bringing up the religion would make her respect my refusal.
YW - Forget the Lent.
A little wine never killed anybody, even Jesus drank it! And ours is really
tasty.
Me: - It's a middle
of the week.
YW: - Oh, come on,
Wednesday is like a little Friday (laughs). If you don’t like wine, we also
have a great selection of drinks...
Where are you,
God, when they lead me into temptation…
Case No. 3
Saturday, well
past midnight. One of bars around the Wroclaw's Market Square.
- Mineral water,
please. Add some fruits and herbs, so it wasn’t boring.
- You want to sober
up?
- No.
- Did you come by
car?
- No.
- Are you pregnant?
- No.
- Are you the
police??
You got me...
I've experienced dozens of situations like that. It’s
no exaggeration to say that leaving the house each time led to this type of
confrontations. Explaining my motivations usually met with incomprehension or
disinterest. No one could understand the power of my curiosity. Although it was
not easy for a talker like myself, I soon accepted the fact that I could find
out more by speaking less and listening more. It quickly became clear that
there are certain ways how society thinks and talks about alcohol. That there
is a specific language code that must be used in order to avoid
misunderstanding or suspicion of belonging to the wrong side of the force. And
that people feel much more comfortable when you give them certain well-known
and thus understandable answers - even if it’s not true - and not that
philosophical fiddle-faddle about a lemming-like rush, collective delirium,
omerta of the addicts.
Depending on the entourage and circumstances, I was
giving different reasons for not having alcohol - resolutions, religion,
driving a car or pregnancy. In theory, they all seemed sufficient to me, but
the reality quickly verified my expectations. Well, most of the people were
willing to accept them, but there were - unfortunately quite many – different
views. Some people are trying to undermine these reasons or at least discuss
their validity. Resolutions - "- You can always start tomorrow".
Religion - "- You don’t look like someone who goes to church every
Sunday". Seriously? And how do such people look like? How can you
recognize them? Driving - "- You can totally drive after having just a
beer. Or two. Half a litre is also acceptable if we're in the suburbs and
you're going in my direction. Let’s just hope the police won’t stop us.
Otherwise you would be in some serious trouble". The sad truth is also
that people who believe that it is strictly forbidden to have a glass of beer
or wine before driving are in the vast minority. Marginal part of the drivers
uses breathalyser before sitting behind the wheel the next day after drinking.
And pregnancy? Even then you shouldn’t be so radical. After all, a glass of red
wine improves blood circulation ("- FAS? You mean FAST? Yes, blood
circulates fast after wine..."). Sure, the same as you don’t have to quit
smoking while expecting a baby in order to avoid massive shock to the body.
Come on.
That's why my favourite weapon - because of its
greatest explosive power - became... Disulfiram (Esperal). There was nothing
quite like it. This name sowed panic. "I can’t drink, I’m on Disulfiram"
was closing mouth and further discussion. Only few, after a moment of surprise,
were able to ask a question like: "Oh really? Then show me your
scar." Yeah... Because Esperal is basically a chip card with GPS tracker
which mixed with alcohol causes hallucinations of your greatest fears, which
last until the police comes in order to reprimand you. Anyway, I believe
everybody has a scar which could be shown to a disbeliever. The only question
is why is it sometimes necessary do resort to such methods. Why can you just
not drink?
Three months of vigilant observation allowed me to
formulate a couple of rules that describe the society’s attitude towards
alcohol. Here are some of them.
1.
We
like to have partners in crime
People who drink alcohol feel uncomfortable in the
company of non-drinkers. I swear that some can even go into hysterics. Many
people have difficulty accepting the refusal and try different ways to test
teetotaller’s willpower - starting with soft power: "- Make an exception",
"- What could possibly happen if you have a drink?", right to the
ultimate argument: "- If you will not drink with me, you must fight with
me". Dearly beloved, on behalf of thousands of the oppressed non-drinkers
I exhort you - if you want to drink, go ahead, stop looking for the accomplice.
I think that drinking alone at home could be better than debasing yourself with
a friend out in the city.
2.
If
you do not drink you either are driving or pregnant...
While the society accepts the fact that this rule has
some (many, including those described above) exceptions, these are the first
reasons that come to peoples’ mind when they see you ordering a soft drink. And
you arouse their compassion.
3.
...
or an alcoholic
If you did not come by car and you are not pregnant,
passing on alcohol puts you in an enigmatic group of people who suffer from
alcoholism and came back from (or should go to) a long-term rehab. And you
arouse pity.
4.
We
hang out to drink alcohol, not to meet friends
We go out for a beer, wine, vodka, a drink, shots, the
hard stuff or a glass of sparkling wine, only-for-one, to get tipsy, to get
waisted, to hit the pot, to saok, to reset. It's great that we have them
friends, because at least we get the chance to drink something stronger from
time to time. Because drinking at home, in front of the mirror? God forbid!
Unless it’s a beer in front of the TV. It does say on cans and bottles that
beer is an alcoholic beverage. But alcohol cannot be advertised, hence the ads
of this amber nectar come up again and again on TV, especially in the evenings.
Interwoven with public awareness ads alerting to risks linked to alcohol. So it
probably does not count.
5.
We
see no point in going out with friends, if we do not drink alcohol
Because they will certainly drink. So since you do not
want to, exposing yourself to the temptation only increases the risk of losing
power. It’s better to stay home and count down the days and hours until you can
drink again. Wait... why am I even taking this break from booze?
From my personal experience I can assure you that you
can go to parties with alcohol and abstain from drinking. You just can’t stay
there for too long. Because after a certain amount of liquor people rich the
level of abstraction (both in terms of subject and sense of humour) which is
unavailable for teetotallers. I must admit that it was nice to sit in the “4/8
PLN 24/7 hrs” type pub at 5 am, talk about life over a cup of tea and look
through the site at the lurching dolls - with their make-up blurred, stockings
slided down, shoes in hands, madness in their eyes; and "gentlemen"
(in no better condition) trying to walk them home. Quite an interesting lesson.
6.
We
celebrate with alcohol
It doesn’t have to be champagne, but a toast to
success must be made. It is of secondary importance whose and how great the
success is. Or how small. After all, it's just an excuse.
7.
Along
with a bottle, heart and mind open
Some will argue that alcohol consumption causes
truthfulness or induces emotions. These are those obsessed with control, who
convinced themselves that alcohol boosts their courage and protects them from
the consequences of talking about what you really feel or think ("- It
wasn’t me, it was the alcohol!"). The fact is that alcohol alters our brain’s
functioning. Among other things it affects the cerebral cortex, resulting in a
decrease of critical and logical thinking; and the limbic system, responsible
for memory and experiencing emotions. It’s us who set all of the boundaries and
blockages.
8.
Abstinence
lengthens the weekend twice
Because you get up before the noon, not after. Fresh.
Not mussy, frazzled and obsessed with a thought how to find solace. Because you
remember everything between the eleventh shot on Friday evening and second
coffee on Monday morning.
9.
The
cinema is still fun without drinking games
Have you ever tried drinking game in a cinema? Ergo
drinking alcohol in response to a specified word or other cue in the movie.
It's especially popular in the U.S. - a friend once told me that all the young
Americans used to raise their glasses every time when George W. Bush said:
"weapon of mass destruction". As a result of excluding such games
from the agenda, one can remember the movie and the rest of the evening, not
only the energy during the show… and then nothing. Tip for the beginners:
passwords "mountain" or "Erebor" while watching "The
Hobbit" are cool; all the words with a "fuck" formant in
"The Hangover Part II" - only for pros.
10.
Menu
has a "Soft Drinks" tab
You knew?!
Many of my friends welcomed the end of this experiment
with a sigh of relief. As a return to normality. No more reflection every time
when at the party I was mixing different juices, and they were making a muddle
of their social lives under the influence of hard liquors. People who can
discipline themselves and abstain from intoxicants (alcohol, cigarettes, coffee
etc. - the selection is really great) may have trouble finding friends in
certain circles. Because even though everyone is drinking, no one has a
drinking problem. One person avoids the teetotaller; the second makes it a
point of his honour to persuade an abstinent to evil; the third pours him a
glass of mockery; the fourth prompts a smile of pity; the fifth tries to
manifest freedom (I guess) by consuming even more booze. The other’s trembling
lips ask if it’s ok to have a glass of wine or beer in teetotaller’s company.
And he welcomes the permission with relief and chugs the first glass in case
the latter changes his mind, and takes It away, will not give back or destroy
it, only because he can’t have it himself. Why do I even bother? After all, I’m
not the one with a problem, it’s the latter. Beyond any doubt I would notice if
I drank too much. And I do not drink more than others, so there is nothing to
worry about. However, for some reason the alcohol tastes so tart next to this
freak and it does not flow down my throat as velvety as usual… I need to
immediately wrap my hand around it, sip it reverentially and soon all of those
bitter words - "out of control", "denial", "substance
abuse", "addiction" – evaporate. Bottoms up!
I know that Ernest Hemingway said: ”An intelligent man
is sometimes forced to be drunk to spend time with his fools." And as much
as I love him, I absolutely disagree with him in this regard. Intelligent
people, even if forced to spend time with idiots possess many more effective
and healthier tools to defend themselves from the latter’s company harmful
effects than alcohol. Starting with their own intelligence. But it’s convenient
to hide behind the quote, isn’t it? You can then let go of self-reflection and
independent conclusions.
I'm not anymore surprised that people with a serious
drinking problem struggle to break a habit in residential rehab centres. The
decision to change your life and its implementation are the matter of your good
motivation and willingness. If you hang on to them, you will need nothing else
to reach your goal. Everything that a man needs to act, he carries within
himself. However, the real challenges are waiting outside, in a place which is
hostile towards abstainers, full of temptations, enormous and roundly-shaped -
on the Earth.
The first official sip after such a long break was
celebrated in Wroclaw, in Szajba (where else!). It tasted different, because
even though it was still a perfect blend of bourbon, sugar cane, orange juice,
angostura and love to/from my hometown, it was stripped of a number of magical
powers, which it never had but which I used to credit to him. I have learned
what alcohol is for me and what it certainly is not. I would like to recommend
such an experiment even to those who drink only on weekends, during social
gatherings, with a cigarette, on the occasion, symbolically, while watching a
film or a game and to only-not-in-front-of-the-mirror drinkers. A new look at
old problems may turn out to be priceless.