anniversary
9. rocznica przeprowadzki do Warszawy - Wiatr w żagle! / 9th anniversary of moving to Warsaw – Full ahead!
*Scroll down for the English version*
Ostatnie miesiące płyną obok mnie jak wartka akcja
powieści. Choć co do zasady sama wyznaczam jej kierunek, nieraz łapię zadyszkę,
próbując stawić czoła nurtowi wydarzeń nieplanowanych. Za mną kolejne złożone
wątki obyczajowe, kryminalne, romantyczne, sensacyjne, psychologiczne,
melodramatyczne i komediowe, które niepostrzeżenie zamykają się w następujące
po sobie burzliwe rozdziały. Właśnie zakończyłam jeden i energicznie wkraczam w
kolejny.
Rocznica przeprowadzki do Warszawy jest dla mnie pewną
granicą. Jej umowność nie ujmuje potencjału, który w niej drzemie. Większość z
Was korzysta z końca roku kalendarzowego do zastanowienia nad tym, czy udało Wam
się dotrzeć do miejsca, w którym wyobrażaliście sobie siebie dwanaście miesięcy
wcześniej. I ustalenia, skąd ruszacie realizować dalsze cele. Ja robię to w
połowie marca.
Z moich obserwacji wynika, że ostatnimi
czasy jako gatunek zdecydowanie bardziej skupiamy się na wyglądzie zewnętrznym
niż na tym, co się dzieje wewnątrz nas. Niestety. Złościmy się na nasze ciała,
zrzucamy na nie odpowiedzialność za niepowodzenia w sferze zawodowej i
prywatnej. Podczas gdy one powinny być zdrowe, a nie doskonałe. Dbajmy raczej o
rozum, bo to jego uwodzenie i zwodzenie przez innych może mieć dla nas dużo
gorsze konsekwencje. Do nowych diet, treningów, ciuchów i rzęs, proponuję
dorzucić książki, języki i techniki relaksacyjne. Dzisiaj. Nie jutro. Skłonność
do lenistwa i wygody jest u nas naturalna, choć niekoniecznie leży w naszym
szeroko pojętym interesie. Nauczmy się zatem wywoływać i wykorzystywać momenty zapału i
motywacji.
Boicie się popełniać błędy? Świetnie! Zacznijcie je
popełniać jak najszybciej. Dzięki temu szybciej przestaniecie się ich bać. Owszem,
możecie spokojnie do końca życia poprawnie budować koło na podstawie gotowego
wzoru. Tyle że ludzie, którzy nie podejmują wyzwań i nie mierzą się z
nieznanym, nie rozwijają się. Bo niby jak? Nawet nasz mózg nie pracuje więcej
niż jest to absolutnie koniecznie. I dąży do tego, żeby wykonywane przez nas
rutynowo czynności odbywały się bez jego udziału.
Kończący rok rozliczeniowy był polem udanej walki z
prokrastynacją. Użycie balistycznego określenia nie jest tu przypadkowe – był
to okres tłumienia w sobie lenia, tchórza i udzielania głosu odwadze i wierze w
siebie. Nieraz zmuszania się do podjęcia działania wbrew wahaniom. Skakania na
głęboką wodę – bo okazuje się, że jak już się w niej znajdziemy, aktywuje się szereg
mechanizmów danych nam przez naturę, które pozwolą nam przetrwać. O wspaniałych
„skutkach ubocznych” w postaci nowych umiejętności nie pomnę.
W tym roku udowodniłam sobie, że nie można czekać, aż
będzie się na coś w 100% gotowym. Wystarczy poddać się pochodzącej z wewnątrz
pewności, że chcemy osiągnąć dany cel. I rzucić się do jego realizacji.
Dzierżąc w dłoni ster jachtu balastowego, kilkaset metrów od brzegu morza, przy
wietrze 4, w porywach 5 w skali Beauforta, nie ma czasu na zastanawianie się,
jak rysowane na kartce wektory z wykładu o teorii żeglowania dnia poprzedniego mają
się do łopoczącego na wietrze żagla; jakie jest prawdopodobieństwo tego, że
moment prostujący właśnie Twojej łódki właśnie dzisiaj osiągnie wartość zerową;
w którą stronę pchnąć rumpel, żeby zmniejszyć przechył; co robić z szotem grota,
żeby optymalnie wykorzystać działające na niego siły aerodynamiczne; i że co Ty
tu właściwie robisz, skoro nie umiesz pływać i boisz się wody!
DZIAŁASZ. Przemagasz początkowe przerażenie, wyłączasz
zbędne emocje i przestajesz wymóżdżać. Masz cel do zrealizowania i tylko to się
liczy. Zrzucasz foka, refujesz główny żagiel, zwiększasz jego wybrzuszenie i
halsujesz do brzegu.
Tak wyglądał mój pierwszy dzień na morzu. Nikt nie obiecuje, że będzie łatwo. Wszechświat ześle Wam
chłód, deszcz, szkwały, ból, pot i łzy. Nie raz poczujecie gorzki smak porażki
i zniechęcenie. Ale z czasem Wasze kroki będą coraz pewniejsze, zaczniecie
odczuwać większą frajdę, a nawet spróbujecie bardziej skomplikowanych manewrów.
Nie martwcie się na zapas, trzeba się mocno postarać, żeby „przewrócić łódkę”.
A nawet jeśli do tego dojdzie, podniesiecie się i będziecie w stanie
kontynuować rejs, przez chwilę w nieco mniej komfortowych warunkach. A nic nie
sprawi Wam takiej satysfakcji, jak zwycięstwo nad własnymi słabościami. I
udowodnienie sobie, że jesteście w stanie zrobić wszystkie te rzeczy, o których
kiedyś myśleliście, że "nie są dla Was".
Te rzeczy, których kiedyś PRÓBOWAŁAM, nieraz się nie
udawały. Te, które w ostatnim roku ROBIŁAM, kończyły się powodzeniem. Albo
ważną lekcją i punktem odniesienia do przyszłych działań. Nie bez powodu żona
Bukowskiego umieściła na jego nagrobku słowa „Don’t Try”, a ja nakreśliłam
różnicę między marzeniami a wyznaczaniem celów („Klątwy marzyciela”).
W konsekwencji, podsumowanie mojego dziewiątego roku w Warszawie wypada
niezwykle korzystnie. Mimo panicznego strachu przed wodą i słyszanych przez
lata zapewnień, że jestem „nietechniczna”, uczyłam się pływać, żeglować i
jeździć samochodem (bo co może być trudnego w prowadzeniu auta, po tym jak
nauczysz się panować nad wodą i wiatrem jednocześnie?! J).
Strach i lenistwo kontra ja w ostatnim roku - co najmniej
0:3! Ale musiałam na to ciężko pracować. Było to możliwe u boku osoby, która
stwarza mi przestrzeń do rozwoju i wspiera we wszystkich zamierzeniach, nawet
tych pozbawionych choćby krzty pragmatyzmu, za to moich własnych i od dawna
marzonych. Która zachęca, a nie ocenia. Chwali bez porównywania się. To jej
dedykuję ten felieton, wiem, że czyta - jak wszystko, co wyszło i kiedykolwiek
wyjdzie spod mojego pióra J Przy tej okazji po raz
kolejny, i nie ostatni, zachęcam Was do odcięcia się od toksycznych,
pasożytniczych relacji i otoczenia się ludźmi, którzy kochają Was za to, kim
jesteście w rzeczywistości, a nie wyobrażenie o Was i wynikające z tego
oczekiwania. To wszystko zmienia.
***
9th
anniversary of moving to Warsaw – Full ahead!
The
last several months have been actioned-packed. Although, in principle, I choose
and plan my own way, I often catch myself breathless trying to fight off the
pressure of some unplanned events. I leave behind a bunch of complex social,
criminal, romantic, sensational, psychological, melodramatic and comedic
themes. All of them close imperceptibly into the subsequent stormy chapters.
One has just finished recently and I am vigorously entering another one.
The
anniversary of moving to Warsaw is an important threshold for me. Its
conventionality does not lessen the potential that lies in it. Most of you
think about where you are in the pursue of your goals set twelve months earlier
at the end of the calendar year. I do it in mid-March.
From
my observations it seems like nowadays we, as a species, have been more focused
on the surface, than on what’s going on underneath it. Unfortunately. We get
angry with our bodies; we blame them for failures in our professional and
private lives. While as a matter of fact they should be healthy, not perfect.
Let us instead take care of our minds, because their seduction and deception
may have much worse consequences for all of us. Let us add new books, languages
and relaxation techniques to our new diets, trainings, clothes and eyelashes.
Today. Not tomorrow. We all have a natural tendency to laziness and
convenience, although it is not necessarily in our best interest. Let us then
learn to use the moments of enthusiasm and motivation.
Are
you afraid to make mistakes? Excellent! Start making them as soon as possible.
Thanks to this, you will stop being afraid of them faster. Sure, you can be
safely building a wheel in accordance with a ready formula for the rest of your
lives. But keep in mind that people who do not take up challenges and do not
face the unknown, do not develop. Even human brain does not work more than it
has to, and it strives to ensure that our routine activities are carried out
without its participation.
The
ending reference period was a battlefield of a successful struggle against
procrastination. The use of a ballistic term is not accidental here - it was a
period of suppressing idleness and cowardice, and making space for courage and
self-confidence. Often forcing myself to take action against plenty of
hesitations. The period of jumping in the deep end. It turns out that once you
find yourself in deep waters, a number of mechanisms given to us by nature will
activate, and they will allow you to survive. Not to mention the wonderful
"side effects" of such a dive in the form of new skills you wouldn’t
develop otherwise.
Last
year I proved to myself that no one should wait until you he or she is 100%
ready for something. All you need is to be sure that you really want something;
and just go get it. Holding a helm of a ballast yacht, a few hundred meters
from the seashore, in a wind 4-5 on the Beaufort scale, there is no time to
think about how do the vectors from the lecture on the physics of sailing you
had a day before relate to the sail fluttering just now; what is the
probability that your boat reaches the critical angle this very day; whether
you should push of pull the tiller to reduce the tilt; what to do with the
mainsheet to optimally use the aerodynamic forces acting on the mainsail; and
what you are actually doing on a yacht if you cannot swim and you are afraid of
water!
YOU
ACT. You fight your initial fear, you put the unnecessary emotions on hold and
you give up overthinking. You have the goal to achieve and that's the only
thing that matters. You drop the jib, reef the mainsail, let it fill and you
tack back to the shore.
That
was my first day at sea. Nobody says reaching your goal will be easy. The
Universe will send you cold, rain, squalls, pain, sweat and tears. You will
often feel the bitter taste of failure and discouragement. But over time your
steps will be more and more steady, you will start to feel more fun and become
eager to try more complicated maneuvers. Do not get ahead of yourself, it’s not
that easy to “overturn the boat”. And even if this happens, you will rise and
you will be able to continue the cruise, maybe in slightly less comfortable
conditions at first. And nothing will give you so much sincere satisfaction as
a victory over your own weakness. And proving to yourself that you are able to
do all the things that you once thought “were not for you”.
When I
used to start something with an attitude to just TRY to do it, I often failed.
However, when I decided to DO this or that, I was usually successful; or at
least I ended up with an important lesson and a reference point for the future
attempts. It is not without reason that Bukowski's wife placed the words
"Don’t try" on his tombstone, and that I drew the differences between
having dreams and setting goals ("Curses of a dreamer"). As a
consequence, the summary of my ninth year in Warsaw is extremely favorable.
Despite the panic fear of water and the opinion of a "non-technical"
person, I have learned to swim, to sail and to drive a car (because what can be
difficult in driving after you learn to control the water and wind at the same
time?! J).
Fear
and laziness versus me in the last year - score at least 0:3! I must admit I
had to work hard to accomplish that. And it was easier with a very special
person by my side - a partner who leaves space for me to grow and supports me
in all my plans; even those semi-crazy but my own long-dreamed ones. Who does
encourage me but does not judge me. Who praises me but refrains from making
comparisons. I dedicate this column to him, I know he will read this, as
everything else that ever was and will ever be written by me. On this occasion,
once again, I encourage each one of you to cut yourself off from toxic, parasitic
relationships you may be in and surround yourself with people who love you for
who you really are, not for their subjective image of you and the expectations
that come along with that. This changes
everything.