Miasto na "W" (5. rocznica przeprowadzki do Warszawy) / A city beginning with 'W' (5th anniversary of moving to Warsaw)
niedziela, września 06, 2015
*Scroll down for the English version*
Od kiedy mieszkam w Warszawie przyjęło się, że mój rok rozliczeniowy zaczyna się 15 marca – w dniu, w którym przeprowadziłam się tu z rodzinnego miasta. Podczas gdy Wy robicie plan działania na najbliższe 365 dni w styczniu (lub listę postanowień noworocznych,od której ja trzymam się z daleka), ja myślę o swoim 10 tygodni później, zwykle podczas przygotowań do tradycyjnej już dorocznej imprezy rocznicowej dla znajomych (w tym roku tematem przewodnim był słoik;)). Ta data jest oczywiście umowna. Jak zresztą wiele rzeczy, o czym czasami zapominamy – idealna waga, relacje z innymi ludźmi, definicja szczęścia. I fakt, że piszę ten tekst w ostatnich dniach sierpnia.
Od kiedy mieszkam w Warszawie przyjęło się, że mój rok rozliczeniowy zaczyna się 15 marca – w dniu, w którym przeprowadziłam się tu z rodzinnego miasta. Podczas gdy Wy robicie plan działania na najbliższe 365 dni w styczniu (lub listę postanowień noworocznych,od której ja trzymam się z daleka), ja myślę o swoim 10 tygodni później, zwykle podczas przygotowań do tradycyjnej już dorocznej imprezy rocznicowej dla znajomych (w tym roku tematem przewodnim był słoik;)). Ta data jest oczywiście umowna. Jak zresztą wiele rzeczy, o czym czasami zapominamy – idealna waga, relacje z innymi ludźmi, definicja szczęścia. I fakt, że piszę ten tekst w ostatnich dniach sierpnia.
Każde miasto, w którym dane było mi
krócej lub dłużej mieszkać, miało swój rytm i tempo życia, specyficzne
zwyczaje, niepisane zasady, kanały i kody komunikacji. Nie inaczej jest w
przypadku stolicy. Weźmy na przykład Powstanie Warszawskie. Z przyczyn naturalnych, przez lata
tylko stolica obchodziła kolejne rocznice jego wybuchu. To się zmieniło ostatnimi
czasy, pewnie między innymi za sprawą niekomercyjnego projektu promocji tego
wydarzenia, tzn. filmu „There is a city”.
Obecnie syreny wzywające do
symbolicznego uczczenia pamięci powstańców minutą ciszy rozbrzmiewają 1
sierpnia również w innych miastach Polski, a na Facebooku przy tej okazji
rozgorzewa dyskusja na temat jego celowości. Można mnożyć zarzuty pod adresem
przywódców Powstania, jego przeciwnicy mają zresztą sporo racji. Oczywiście,
jest ono ewidentnie mitologizowane, a do śmierci około 200 tysięcy osób
podchodzimy z dystansem (dużo racji miał autor słów: „Jedna śmierć to tragedia,
milion – to statystyka”, choć jego nazwiska nie chcę tu przytaczać). Przypominam
jednak, że spośród wszystkich polskich zrywów narodowych – które miały mniejsze
i większe szanse powodzenia - tylko jedno zakończyło się zwycięstwem. Znajdą
się i tacy, którzy mają zdanie na ten temat, choć nie potrafią nawet
umiejscowić tego wydarzenia w kalendarium historii Polski, nie mówiąc już o znajomości
jego przyczyn, przebiegu i skutków.
Ja lekturę na temat Powstania Warszawskiego,
wykraczającą poza elementarną wiedzę z lekcji historii, przerabiałam po swojej pierwszej
„godzinie W” w 2010 roku, która była dla mnie niemalże magiczna. W odróżnieniu
od częściej spotykanych uroczystości składania kwiatów pod pomnikami przez
garstkę kombatantów lub urzędników państwowych, w tym wydarzeniu bierze udział
praktycznie całe miasto. To naprawdę robi wrażenie. Dzięki swoistej potrzebie
nadawania symboli, mieszkańcy stolicy budują wokół daty 1 sierpnia pewną więź, poddając
się poczuciu, że żyją w miejscu, gdzie całkiem niedawno wydarzyło się coś
bardzo ważnego, czemu należy się pamięć i szacunek. Podobnie zagłębiłam się w publikacjach
historycznych, gdy okazało się, że jedno z moich tutejszych mieszkań znajdowało
się na terenie byłego getta warszawskiego. Do wtedy nie zdawałam sobie sprawy z
tego, jak ogromną część miasta zajmował ten obrzydliwy twór! We Wrocławiu –
między innymi w dzielnicy, na której się wychowałam – można oglądać dziurawe od
kul budynki, które przetrwały II wojnę światową. W Warszawie – w wyniku
zniszczenia miasta – zamiast tego niemal na każdym rogu znajdują się tablice
pamiątkowe, ozdobione wieńcami i zniczami. Owszem, do każdego krajobrazu można
się przyzwyczaić (mieszkając w Atenach nie mogłam się nadziwić obojętności
Ateńczyków, z jaką mijali wszystkie budzące zachwyt starożytne budowle!), ale
dużo więcej informacji uzyskamy z takiej tablicy opisującej upamiętniane
wydarzenie niż z anonimowej, milczącej architektury. A im większa wiedza na taki
temat, tym większa świadomość i zaangażowanie.
Wydaje mi się, że obchody rocznicy
wybuchu Powstania Warszawskiego zrobiły na mnie tak duże wrażenie, bo
wykraczały poza codzienność, w której wychowywałam się we Wrocławiu. Tę – co
przyznaję ze smutkiem – od lat oderwaną od tożsamości narodowej. Nigdy
wcześniej nie doświadczałam tam takich uczuć, choć i on ma przecież swoją
piękną historię. Patrząc na to z dystansu, to pewnie dlatego, że zamiast o niej
przypominać i pielęgnować jako pamiątkę narodową, skupiamy się na jego
wielokulturowości, międzynarodowości. Uczy się nas bycia dumnym z tego, że jest
coraz bardziej podobny do każdej innej światowej stolicy (a to znaczy coraz
mniej polski). W efekcie zamiast podkreślać to, co wyjątkowe, chowamy to dyskretnie
do kredensu i stawiamy na stół to, co według nas bardziej spodoba się gościom.
Ale gościnność nie musi przecież oznaczać odrzucenia własnej tożsamości przez gospodarza.
Bo inaczej sami w końcu uwierzymy w wyższość wytworów zagranicznych kultur i zaczniemy
je stawiać ponad własne.
Podróżując między tymi dwiema
metropoliami na W przez ostatnie pół dekady zauważyłam też pewną prawidłowość.
Otóż w Warszawie knajpy często tworzą ludzie powracający z zagranicy, którzy
podpatrują tam różne nowinki i postanawiają je przenieść na grunt polski –
często jeden do jednego. Następnie idee te dojrzewają na stołecznym podwórku,
zakwitają kwiatem lokalnej bohemy, przeżywają oblężenie kolejnych fal
bywalskich i ciekawskich, a dopiero potem mają szansę uzyskać nowe życie „na
prowincji”. Nawet jeśli pewne pomysły na lokale rozrywkowe powstają w pierwszej
kolejności poza stolicą, często nie mają szansy stać się modne. Mamy we
Wrocławiu niezwykły nasyp Bogusławskiego. Coś czuję, że jak tylko Warszawa
wpadnie na pomysł zagospodarowania ("zaklubowania" i "zarestauracyjnienia") swoich
nasypów kolejowych, Wrocławianie spojrzą na własny przychylniejszym okiem. A
przecież już teraz jest tam wiele wartych odwiedzenia lokali. Barowe barki w
mieście stu mostów istnieją od kilku dobrych lat, a dopiero w tym jedna z nich
stała się obowiązkowym miejscem spotkań i meldowania się (zgaduję, że dzięki niezwykłej
ich popularności w obecnej i byłej stolicy). Tak „wogle” (po tym
słowie łatwo poznać mieszkańców Dolnego Śląska;)) to dobrze, że dzieje się na wspaniałej
wrocławskiej Wyspie Słodowej. Oby jej rozwój nie poszedł w kierunku
instytucjonalizacji (a przecież były takie plany), a inni będą nam jej zazdrościć.
Bądźmy z dumni ze swoich osobliwości, nawet jeśli inni nie chcą bądź nie
potrafią ich od nas zgapić.
Dlatego też zdecydowanie wolę stare
wrocławskie puby i klubogalerie od nowo powstających kopii lub silnych
inspiracji lokali stołecznych. Pewnie wszystko z nimi w porządku i rozumiem, że
tak duże miasto jak Wrocław powinno mieć urozmaiconą ofertę rozrywkową, ale
takich mam na co dzień po kokardę w Warszawie. Autorskie trasy wycieczkowe po
stolicy opracowane dla moich przyjaciół z Wrocławia różnią się od siebie w
zależności od znajomości miasta zwiedzających, pogody, pory roku i dnia itd. Ale
łączy je jedno – skupiają się na wyjątkowości Warszawy, są zbiorem perełek,
dzięki odnalezieniu których ja sama polubiłam to miasto. We Wrocławiu chcę się czuć
jak w domu, nawet jeśli oznacza to każdorazowe rozczarowanie, że po godzinie 5
rano, nie ma się tam gdzie bawić.
Następna wizyta w stolicy Dolnego Śląska nie
odbędzie się jednak tradycyjnie szlakiem kultowych barów (od mojej ulubionej
Szajby poczynając; i tam nie raz kończąc), ale zabytków i pomników historii.
Nie zdziwcie się, jak mnie spotkacie z aparatem na kliszę i papierową mapą. Dlaczego?
Nie wiedzieć czemu, wstydzimy się zwiedzać własne miasta. Są tacy, którzy
zwiedzają świat, a nigdy nie byli na Mazurach, Kaszubach czy nad Soliną. Czy we
Wrocławiu (sic!). Nikt inny, tylko my sami wmawiamy sobie poczucie gorszości i
pielęgnujemy kompleksy. A ja jestem dumna, że pochodzę z Wrocławia i nigdy nie
przestanę się nim zachwycać. Dobrze dawkowana rozłąką wyraźnie służy każdej
relacji.
***
A city
beginning with 'W' (5th anniversary of moving to Warsaw)
Since I live in Warsaw I assumed that my reference
period starts on March 15 – on a day when I moved here from my hometown. While
you prepare your action plan for the next 365 days in January (or a list of NewYear’s resolutions which I give a miss),
I think about mine 10 weeks later, usually during preparations for the annual
anniversary party for my friends (it became a tradition and every year it has
its leitmotiv – connected with Warsaw and its peculiarities, of course a funny
one). This date is of course conventional. As many things, which we sometimes
forget about - ideal weight, relationships with others, definition of
happiness. Or the fact that I am writing this anniversary column in the last
days of August.
Each city I had a chance to live in had its own rhythm
and pace of life, specific habits, unwritten rules, communication channels and
codes. It is no different in case of the Polish capital. Let us take the Warsaw Uprising for example. For obvious reasons, over the years only the capital celebrated
another anniversary of its outbreak. This has changed recently, probably,
thanks to (among other things) a non-commercial project to promote this event -
a short movie "There is a city".
Currently, every year on August 1 sirens are calling
for a minute of silence in honor of the Uprising also in other Polish cities;
and on Facebook sparks a discussion about the underlying purpose of this
rebellion. One may multiply accusations against leaders of the Uprising, its
opponents are indeed quite right. Of course, it is clearly mythologized, and
the deaths of around 200,000 people is approached from a distance (quite right
was the author of the following words: “A single death is a tragedy; a million
deaths is a statistic."; although I do not want to mention his name here).
Let me remind you, however, that of all the Polish uprisings - which were more
or less likely to be successful - only one ended with victory. There will be
some who have an opinion, even though they are unable to place this event on
the Polish history’s timeline, not to mention knowing its causes, course and
consequences.
I read about the Warsaw Uprising, to deepen the
elementary school knowledge, after my first W-hour in 2010, which for me was
almost magical. Unlike the usual celebrations of laying flowers at the
monuments by few veterans or state officials, this event involves participation
of almost the entire city. It really does make an enormous impression. Thanks
to the specific need of giving symbolic meaning to certain things and events,
the capital’s residents build an unique bond around the date of August 1,
believing that they live in a place where recently something very important has
happened, something that should be remembered and honored. Similarly, I plunged
in historical publications, when it turned out that one of my apartments here was
located in the former Warsaw Ghetto. Until then I did not realize just how huge
it was! In Wroclaw - including the district where I grew up - you can find
bullet holes in the buildings that survived the World War II. In Warsaw –
almost completely destroyed by Germans (80-90% of the buildings) - instead, on
almost every corner there are commemorative plaques, decorated with wreaths and
candles. Yes, one may get used to any landscape (living in Athens I could not
get over the Athenians’ indifference to all the ravishing ancient structures!),
but we get much more information from a memorial board describing subject of
commemoration than from an anonymous, silent architecture. And with a bigger
knowledge on such a subject come the greater awareness and commitment.
It seems to me that celebration of the anniversary of
the Warsaw Uprising have made me so impressed by the way it went beyond the
everyday life in Wroclaw, where I grew up. The reality – sadly I must admit -
for years detached from a national identity. Never before I have experienced
such feelings in my city, although undoubtedly it has its beautiful history.
Looking at it from a distance, it's probably because instead of nurturing
Wroclaw’s traditions, we focus on its multiculturalism, internationality. We
are taught to be proud of the fact that it is becoming more and more similar to
any other world capitals (which means less and less Polish). As a result,
instead of shining our own unique light, we hide it under a bushel and we bring
to the table what we think appeals more to visitors. But hospitality does not
necessarily mean rejecting host's own identity. Because otherwise at the end of
the day we start to believe in the superiority of foreign cultures and put them
over our own.
Traveling between these two metropolises during the
last half of the decade I have noticed a pattern. Well, in Warsaw new spots are
often created by people who returned from abroad and want to share with the
fellow countrymen whatever interesting they found - often in a one-to-one
manner. Such news have to mature on the capital ground - they bloom with a
flower of the local bohemia, then experience a siege of frequent
visitors/barflies and the curious ones, and only afterwards they can get a new
life somewhere else. Even if some entertainment business ideas arise outside
the capital first, they often do not have a chance to become a must-go-to. In
Wroclaw we have unusual Bogusławski’s embankment. Something tells me that as
soon as Warsaw comes up with an idea how to use its embankments (we are talking
about opening new clubs and restaurants) citizens of Wroclaw will look at their
own with a kind glance. But right now there are already some nice places to go
to. Bars at the river barges already existed in the City of the Hundred Bridges
for some years now, and only this summer one of them became a mandatory meeting
place (I'm guessing, thanks to their extraordinary popularity in the present
and former Polish capitals). By the way, I am delighted to hear that there are
some incentives going on the Wroclaw’s magnificent Słodowa Island (Malt
Island). May its development not go in the wrong direction (e.g. institutionalization,
and yet there were such plans) and others will envy us. Let us be proud of our
peculiarities, even if others do not want to or can not copy them from us.
Therefore, I prefer the old Wroclaw pubs and night
clubs over the emerging copies (or “strong inspirations”) of the capital
places. Probably everything is fine with them. I also understand that such a
large city like Wroclaw must offer a wide range of entertainment, but I have the
“capital clubs” in abundance in the capital. The original tours around the
capital which I prepare for my friends from Wroclaw differ depending on their
knowledge of the city, weather, season, time of the day, etc. But they all have
one thing in common – they focus on the uniqueness of Warsaw, they are a set of
pearls which I found while wandering around the city and who got me fond of
this place. In Wroclaw I want to feel like home, even if it means being
disappointed every time that after 5 a.m. there are no reasonable places for
the afterparty.
Next visit in the capital of Lower Silesia will not
lead, however, through the traditional trail of iconic bars (that begins at my
favorite Szajba,
and ends there on many occasions), but architectural and historical monuments.
Do not be surprised when you meet me somewhere in the city with an old camera
and a paper map. Why? Due to unknown reasons we are ashamed to explore our own
cities. Some of our compatriots travel around the world but they have never
been to the Mazury region, Kaszuby or by the Lake Solina. Or to Wroclaw (sic!).
It is us who tell ourselves a sense of worseness and who nurture complexes. And
I am proud that I come from Wroclaw and I will never cease to admire it.
Apparently, well dosed separation is good for every relationship.
1 komentarze
Hej Kasia, bardzo miło, że napisałaś taki artykuł! Nawet nie wiedziałem, że przeniosłaś się do Wawy. To niezwykłe, że Warszawa pozwoliła Tobie inaczej podejść do tematu Powstania i innych naszych narodowych zrywów (abstrahując od ich racjonalności i celowości). Myślę, że tym tekstem dotknęłaś sedna sprawy. Miło też, że wciąż pamiętasz Wrocław. Wogle :) jednak muszę powiedzieć, że Twoje teksty trafiają w punkt. Bardzo dobrze się to czyta. Będę zaglądał tu regularnie. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuń