Wracam
już niedługo, jak tylko skończy się ten przeklęty urlop..;) Pomysłów mnóstwo,
ale póki co, w tym tygodniu musi tworzyć się historia, której fragmenty w lekko
zmodyfikowanej formie prędzej czy później trafią zapewne tutaj. Dzisiaj nadano
mi nową ksywę: Half Ket Half Hangover. No cóż… do dna!;)
art
Terry Richardson – profesjonalny fotograf czy zawodowy zwyrol? (Terry Richardson – photographer by occupation or professional pervert?)
*Scroll down for the English version*
Terry Richardson – jeden z najlepszych obecnie fotografów
na świecie, pracujący z najjaśniejszymi gwiazdami show biznesu, dla czołowych
magazynów modowych i największych domów mody – ale tylko tych, które nie boją
się tego, czego Terry ma do zaoferowania najwięcej – prowokacji. Znany jest z
mieszania konwencji i z realizowania wielkich kampanii reklamowych przy użyciu
aparatu kompaktowego. Zdaje się nie dbać o szczegóły, a mimo potrafi osiągnąć piorunujący
efekt. Zestawienie niemal ascetycznych prac Terry’ego na przykład z
surrealistycznym przesytem Dave'a Lachapelle’a
(http://www.davidlachapelle.com/) przywołuje na myśl dwie różne epoki. Może
dlatego świat mody się w nim zakochał. Nie jest przekombinowany, a z większości
jego zdjęć bije jakby pochwała życia.
Oczywiście ten medal ma też drugą stronę. W wielu osobach
Terry budzi niesmak. Uważają go za starego dziada we flaneli i z wąsem, który
nadużywa swojej władzy, żeby pogapić się (żeby tylko!) na nagie ciała modelek.
Trudno puścić mimo uszu skargi niektórych z nich na niekomfortowe warunki pracy
(Terry rozbiera je, siebie, swojego asystenta itp.), a nawet wniesione
przeciwko niemu oficjalne oskarżenie o molestowanie seksualne. Jego prace mówią
same za siebie.
Terry prowadzi fotobloga, na którym jest zresztą bardzo aktywny
(http://www.terrysdiary.com). Patrząc na zamieszczane tam zdjęcia ktoś mógłby
powiedzieć „Przecież każda sesja jest taka sama! To portrety na białej ścianie
z wariacjami:
- nagości,
- fetyszu,
- długich włosów (nie tylko na głowie),
chętnie rudych,
- czerwonej szminki,
- tatuaży,
- wystających kości albo wystającego brzucha,
- zacierania różnic między płciami,
- żartu albo wyzwania,
- jego wielkich okularów,
- jego samego ubranego w kultową koszulę w
kratkę, z uniesionym w górę kciukiem i szczerzącym żółte zęby”.
I chyba miałby sporo
racji.
Ale w jakiś niesamowity sposób ten styl może się podobać.
Wyczuwalny na zdjęciach luz może być dowodem na to, że praca z tym fotografem
to nie mordęga, ale po prostu dobra zabawa. Widocznie świat kocha oryginałów. A
to odcięcie od mainstreamu zapewnia nam przecież alternatywę, którą tak lubimy
mieć. No i lubimy też być prowokowani. Abstrahując od modelek, Terry ma na
koncie liczne sesje z gwiazdami największego formatu! Najodważniejsze, rzecz
jasna, z tymi żyjącymi z kontrowersji - Lady Gaga, Linsday Lohan, ale pozowały
dla niego również takie anioły jak Jessica Alba czy Beyonce. Bo w sumie jak
długo można wyrażać uznanie dla tych samym motywów i konwenansów? Przyklaskiwać
sztuce, której owoce możemy nazwać roboczo „atakiem klonów”. Widocznie nie
wszystko, co interesujące, mieści się w granicach dobrego smaku.
Z drugiej strony, warto się zastanowić jak wiele jesteśmy
w stanie poświęcić dla dobra sztuki, w imię wolności ekspresji? Rosnąca
popularność Terry’ego dowodzi, że całkiem sporo. Zwłaszcza, jeśli nie chodzi o
nasze siostry i córki, ani poczucie własnej godności. Przecież to oczywiste, że
te wszystkie wychudzone modelki tylko marzą o tym, by się rozebrać przed
obiektywem znanego fotografa, albo nieznanego – nieważne, chodzi wyłącznie o
karmienie nadziei, że na fundamencie trudnych początków rozkwitnie
międzynarodowa kariera. Rozumie to doskonale każdy przedstawiciel
amerykańskiego świata mody, windującego Terry’ego na piedestał, który z
pewnością sam marzy o obcowaniu z nagim bezpruderyjnym wąsatym fotografem!
Oto jak w jednym wywiadów Terry tłumaczył się ze swoich
nietypowych praktyk:
„Na początek robię kilka
fotografii nago. Więc sam
się rozbieram i namawiam do tego modelkę. Czasem nawet daję jej aparat i
pozwalam zrobić mi parę zdjęć. Dla rozluźnienia i wprowadzenia właściwej
atmosfery. Nie wydaje mi się, żebym był uzależniony od seksu, ale mam swoje problemy. Może dlatego, że jako dziecko byłem nieśmiały, a teraz
jestem tym wielkim facetem z ogromną władzą?”
Czytając to wyjaśnienie nie
mogę się pozbyć wrażenia, że ten jego charakterystyczny uśmiech mówi:
„hahahahaha, wasza intuicja was nie myli – jestem zwykłym zwyrolem, ale przez
to, że każdy z was ma w sobie coś ze mnie, tolerujecie moje fanaberie! i dzięki
temu, za każdym razem, jak chcę zobaczyć cycki, po prostu wskazuję na kogoś
palcem i mówię „ej, ty!””
A może… te wąsy, koszula,
głupkowaty, lubieżny uśmiech to tylko taki żart? Stylówka jak każda inna, a
przy tym hipsterska, więc bardzo na czasie. I może rzeczywiście nie ma co
histeryzować z powodu nagości, bo moda i sztuka wymagają zarówno od twórcy, jak
i obiektu choć odrobiny ekshibicjonizmu..
Co do jednego nie mam
wątpliwości –obok Guy’a Bourdina, Oliviera
Toscaniego czy Stevena Meisela,
Terry to jeden z moich ulubionych profesjonalnych fotografów (albo zawodowych
zwyroli;) ).
Terry Richardson – photographer by occupation or
professional pervert?
Terry Richardson – currently one of the best photographers in the world.
Working with the most famous celebrities, best fashion magazines and numerous
top designer fashion houses. But only those not afraid of what he has to offer
in abundance – provocation. He is famous for mixing conventions and producing
shot campaigns for the fashion giants using simple compact camera. He seems not
to pay attention to details hence he knows how to get a sensational results.
Comparison of Terry’s almost ascetic works with for example Dave Lachapelle’s
surrealistic surfeit brings to mind two
different eras. Maybe this is the reason why fashion industry felt for him –
he’s not too complicated and many of his pictures simply emanate praise of
life.
Of course, there is the other side of the coin. Some people find Terry
Richardson disgusting. For some he’s nothing more than an old man wearing a flannel
shirt and creepy moustache, who abuses his power to undress (at the very least)
young models.
It’s hard to turn a deaf ear on models’ complaints about awkward
atmosphere on the set (Terry encourages them to take their clothes off, he
undresses himself, his assistant etc.) nor the official charges of sexual
harassment. His works speak for themselves.
Terry runs his own photoblog. After
watching its content one may jump to a surprising conclusion: „But all his
photo shoots are the same! These are all portraits against white wall with
variations of:
-
nudity
-
fetish,
-
long hair (not only on top of the head), preferably red,
-
red lipstick,
-
tattoos,
-
thinness or beer bellies,
-
blur of distinctions between the sexes,
-
joke or a challenge,
-
his huge nerd glasses,
-
himself dressed in a cult check shirt, with his thumb up, grinning from ear to
ear showing his yellow teeth.”
Frankly, he wouldn’t be very wrong.
But this separation from the mainstream is an alternative we all love to
have. And we like to be provoked. Apart from models, Terry shot plenty of some
real deal superstars! The most daring photo shoots were casted by most
controversial celebrities such as Lady Gaga or Linsday Lohan, but he has also
had such sweethearts like Jessica Alba or Beyonce posing for him. After all,
how long can one appreciate the same motives and etiquette? Applaud art which
is not creating but cloning? Apparently the interesting does not always fit in
the boundaries of good taste.
However incredibly it may sound – this style can tickle one's fancy. The
ease visible in his pictures can be considered a proof that working with him is
more of a fun than a torment. Clearly the world loves freaks.
One the other hand, we should think about how much can we sacrifice in
the name of art and freedom of expression? Apparently a lot, considering
Terry’s growing popularity. Especially when it doesn’t concern neither our
sisters and daughters nor self-respect. I mean, come on – we all know best that
all those skinny models are dying to undress in front of a famous photographer.
Or any photographer at all, just hoping to make an international career. This
is a common knowledge in the fashion industry which puts Terry on a pedestal. I
am sure that every member of this business likewise dreams about working with
unprudish photographer with a creepy moustache and his clothes off.
This is how Terry explained his ‘non-standard M.O.’ in one of the
interviews:
„I
start a shoot with taking some naked pictures. So I first
undress myself and then encourage model to follow my example. Sometimes I even
hand her the camera and let her take some pictures of me in order to achieve a
proper, relaxed atmosphere on the set. I don’t think I’m a sex addict but I do
have my problems. Maybe that’s because I used to be a shy kid and suddenly I am
this guy with a huge authority?”
Seeing such an explanation I can’t stop myself from thinking that his
smile really says: „hahahahaha, you’re right – I’m just an old perv, but
you tolerate my eccentricities because there is a little perv in each one of
you. Thanks to you every time I wanna see tits I just point at someone and
shout ‘hey you!’”.
On the other hand… Maybe the moustache, flannel shirt, daft and lustful
smile - all of that is just a joke? Just some kind of a hipster swag. And maybe
in fact there are no reasons to overreact because of some nudity. After all
fashion and art as a whole require some exhibitionism both from the artist and
his muse...
One thing is beyond doubt – beside Guy Bourdin, Oliviero Toscani or
Steven Meisel, Terry is one of my favorite photographers (or professional
perverts;) )
*Scroll down for the English version*
Pewnego dnia znajomy
rzucił mimochodem, że Drake zamieścił na swoim Twitterze cytat z utworu
„Wicked Games” jakiegoś młodego artysty wraz z odnośnikiem do jego
strony internetowej i że kawałek jest nawet fajny. Wypadało sprawdzić, kogo
Drizzy zdecydował się polecić swoim fanom. No i się zaczęło.
The Weeknd to pseudonim
artystyczny Abla Tesfaye, 21-letniego mieszkańca Toronto. Jego utwory po
raz pierwszy dało się słyszeć pod koniec 2010 roku, kiedy kilka z nich pojawiło
się na YouTubie. 21 marca tego roku miała miejsce premiera mixtape’u
zatytułowanego „House of Balloons”, który można było ściągnąć za darmo ze strony
www.the-weeknd.com. Nie bez znaczenia dla jego promocji
pozostała wspomniana wyżej pomoc Drake’a. Album ten otwiera trylogię, której
druga część wyszła w sierpniu (przeciążając serwer i zmuszając artystę do
udostępnienia materiału także za pośrednictwem innych źródeł – 180 000
pobrań w dniu premiery!), a trzecia ma się pojawić jesienią.
Muzyka, którą tworzy The
Weeknd wraz z ekipą producencką XO, w skład której wchodzą Doc McKinney i
ILLANGELO, należy do nurtu muzyki elektronicznej. Ma charakter
eklektyczny, można w niej odnaleźć elementy R&B, o czym świadczą gładka,
miękka aranżacja wokalu czy soulowe wokalizy. Rytm podobny do hip-hopowego,
tempo utworów wolne, czyniące je niezdatnymi do tańca są charakterystyczne
dla downtempo, z kolei niektóre z wykorzystanych instrumentów przywodzą na
myśl post-dubstep (np. „High For This”).
Jak na standardy R&B
wokal Tesfaye może nie zachwyca, ale tylko na pozór może to przeszkadzać.
Wykorzystuje on możliwości swojego głosu w bardzo ciekawy sposób: przytłumiony,
pełen smutnych emocji śpiew, przejmujące zawodzenie (np. „Loft Music” ‑ fenomenalny,
niemoralny do granic możliwości i doskonały akustycznie kawałek,
przez który loft stał się moim absolutnym must have!) czy śpiew z zatkanym
(bynajmniej nie z powodu przeziębienia) nosem (hit! „The Party & The
After Party”) składają się na świeży i unikalny produkt, obok którego
nie można przejść obojętnie. Warto zwrócić uwagę, jak kapitalną rolę
odgrywa w całości produkcji echo. Jego wszechobecność niejako oplata słuchacza,
wprowadza w stan niepokoju, a zmysłowy falset w połączeniu
z dekadenckim, wręcz hedonistycznym przekazem to doskonała recepta na
pełen odlot (They say my brain melting,
and the only thing I'll tell'em/Is I'm living for the present and the
future don't exist “Loft Music”). W inteligentnych, dojrzałych i
często metaforycznych tekstach dominuje jedna tematyka – niczym nieskrępowana
narkopoligamia. Całość utrzymana jest w klimacie nocnych i
wczesnoporannych opowieści o płytkich uczuciach, którym towarzyszą silne
emocje, potrzebie bliskości za wszelką cenę i rezygnacji z
przyszłości na rzecz egzystencji z dnia na dzień. Odnoszę wrażenie, że
kluczem do popularności albumu może być, poza oczywistym walorem świeżości,
zdumiewająca łatwość, z jaką The Weeknd potrafi narzucić słuchaczowi nastrój.
Płyta ma wydźwięk szalenie pesymistyczny, co może dziwić zwłaszcza, gdy wziąć
pod uwagę fakt, że jej autor w chwili nagrywania miał dwadzieścia lat
(sic!). A przy tym paradoksalnie potrafi przynieść ukojenie, bo jej
brzmienie absorbuje uwagę odbiorcy, a słowa i przejmujący wokal pozwalają się
na chwilę zawiesić w refleksyjnej próżni. Byłoby nadużyciem twierdzić,
że jest to muzyka dla każdego. Znam osoby, które przed końcem
pierwszego numeru przemianowałyby ten mixtape z „House of Balloons” na
„House of a Downfall”. Abstrahując od widocznej na każdym kroku degrengolady,
autorowi tekstów nie można odmówić błyskotliwych uwag i poczucia humoru (I got a brand new girl call her Rudolph,
she’ll probably O.D. before I show her to mama
„The Party&The After Party”). Ta muzyka z pewnością nie nadaje
się do słuchania w aucie czy w pracy. Jest tak cholernie seksowna, że dobrze
się zastanówcie zanim pozwolicie swojej dziewczynie słuchać jej z kolegą...
Żeby zobrazować, jakie
wrażenie potrafi wywrzeć ten mixtape wspomnę, że po pierwszym
przesłuchaniu „Wicked Games” mój przyjaciel, będąc w ewidentnym amoku,
zrobił to tego samego dnia jeszcze jakieś siedemdziesiąt dziewięć razy.
Przez kolejnych kilka tygodni chłonięcie The Weeknd dołączyło do zacnego
grona moich używek. Ale już po bożemu - utwór po utworze - kilkadziesiąt razy
przesłuchałam doskonale zmasterowaną całość, stopniowo zakochując się w niej
bez pamięci. Muszę przyznać, że jest to pierwsza produkcja, która podobała
mi się od początku do końca, bez zastrzeżeń. Od niekwestionowanych
pereł w postaci „Wicked Games”, „High For This” czy „What You Need”, przez
rewelacyjne „Party and The After Party” i „The Morning”,
spokojniejsze „The Knowing”, bardziej popowe „House Of Balloons/Glass
Table Girls” (utwór tytułowy z samplem z singla „Happy House” Siouxie
and the Bashees)” po rozpustny „Loft Music” I upadły „Coming
Down”. Jestem przekonana,
że gdyby mój idol Bukowski zamiast pisać śpiewał, brzmiałoby to dokładnie
jak The Weeknd. Póki co, jest to dla mnie najlepsza „płyta” tego roku,
a zdetronizować mógłby ją tylko J. Cole, o czym przekonam się 27
września.
Po fenomenalnym Drake’u
po raz kolejny odnoszę wrażenie, że producenci seriali takich jak „Southpark”
i „How I Met Your Mother” trochę przesadzają z deprecjonowaniem Kanady.
Bo okazuje się, że kraj syropu klonowego, blackberry i sera ma też inne
wyśmienite towary eksportowe. Go Canada!
(tekst pochodzi z września 2011)
“You Wanna Be High
For This”: The Weeknd. “House of Balloons”
One day
one of my acquaintances mentioned incidentally that Drake twitted a quotation
from „Wicked Games”, a song of some young dude, and a reference to his website.
He added that the song was actually cool, too. It seemed necessary to check
whom Drizzy decided to recommend to his own followers. And off it went.
The
Weekend is a stage name of Abel Tesfaye, a 21-year-old from Toronto. He could be heard for the first time
in the end of 2010 when some of his music appeared on YouTube. On March 21 he
made his first mixtape titled “House of Balloons” accessible for free download
at his official website www.the-weeknd.com. Above mentioned
Drake’s help was not to be underestimated. This album begins a trilogy – its
second part was released in August (the interest was so big that users
overloaded the servers and the artist was forced to enable download also
through different sources – we’re talking 180,000 on the premiere!) and the
last one will be released in autumn.
The
Weeknd and his producers from XO crew - Doc McKinney i ILLANGELO - should be
considered representatives of electronic music. Their productions are eclectic,
one can find elements of R&B like smooth and soft vocal arrangements or
vocalises typical for soul music. Rhythm similar to hip-hop and the slow tempo
makes it unsuitable for dancing which is one of the features of down-tempo
while some of the used instruments suggest post-dubstep (e.g. „High For
This”).
Tesfaye’s
vocal does not ravish by R&B standards but it may bother only on the
surface. That’s because of the way he makes use of it – dim, downcast singing, disturbing
crooning (e.g. „Loft Music” – this phenomenal, super depraved song with perfect
acoustics made loft an absolute must have for myself!) or singing with a
plugged (possibly not as a result of a flu) nose (hit! „The Party & The
After Party”) – these all are components of a fresh and unique product you
cannot pass over lightly.
One
should pay attention to the key role of echo in this production. It’s
omnipresent and so to say hems the listener around, causes uneasiness and
sensual falsetto added to a decadent, even hedonistic message is an easy recipe
to get high (They say my brain melting,
and the only thing I'll tell'em/Is I'm living for the present and the
future don't exist “Loft Music”).
His
smart, mature and very often metaphorical lyrics concentrate upon one theme –
the unfettered narcopolygamy. We experience the atmosphere of nocturnal and
early-morning tales about shallow feelings accompanied by strong emotions, cry
for intimacy at any price and giving up future in return for a day-to-day
existence.
My
guess would be that secret of the mixtape’s popularity is, apart from obvious
virtue of innovation, The Weeknd’s amazing ability of mood imposition. The
whole album is incredibly pessimistic, especially taking into consideration
artists’ young age at the time of recording (20 years old)(sic!). Yet,
paradoxically, this music can bring peace as its sound absorbs listener’s
attention while lyrics and disturbing voice allow him to hang in a cogitative
void. I would lie if I said this is the music for everyone. I know people who
would rename “House of Balloons” into „House of a Downfall” by the end of the
first song.
Apart
from pervading depravation, it’s hard to deny artist’s witty observations and
good sense of humor (I got a brand new
girl call her Rudolph, she’ll probably O.D. before I show her to mama
„The Party&The After Party”). This music is not suitable for a car or a
workplace. It’s so damn sexy that you better think twice before you let your
girlfriend listen to it with her male acquaintance...
To
illustrate what kind of impression can this mixtape make, I will only mention
my friend who after first hearing of “Wicked Games”, apparently suffered some
kind of concussion and played it another 79 times on the very same day. Through
another couple of weeks absorbing The Weeknd joined a noble group of my
addictions. But properly – I have listened to this perfectly mastered album
track by track for several dozens of time and could not stop myself from
hopelessly falling in love with it. I must confess it was the first production
I liked from start to finish without reservation. From unquestionable pearls like “Wicked Games”, „High For This”
and „What You Need” through outstanding „Party and The After Party” and
„The Morning”, composed „The Knowing”, more pop „House Of Balloons/Glass
Table Girls” (title song based on a sample from „Happy House” of Siouxie
and the Bashees) to depraved „Loft Music” and fallen „Coming Down”.
I am
quite sure that if my idol Bukowski sang instead of writing it would sound
pretty much like The Weeknd. As far this is the best ‘album’ of the year and
only J. Cole can depose this #1 which I will find out on September 27.
After phenomenal
Drake once again I get the impression that producers of “Southpark” and “How I
Met Your Mother” might have exaggerated in depreciating Canada. It turns out
that this land of a maple syrup, blackberry and cheese has much more fine
export goods to offer. Go Canada!