P-Z: Państwo Zostajecie? [Turn on/off the Radio Pezet]
piątek, września 07, 2012*Scroll down for the English version*
Nie porywam się na recenzję „Radia
Pezet”, bo mam niewielkie pojęcie o tym, co on robił przez ostatnich kilka lat.
Podzielę się tylko własną refleksją po przesłuchaniu tej płyty.
Zupełnie szczerze, jestem już zmęczona
tematyką melanżu i wyliczania cudzołożnic. To brzmi jak studium człowieka,
który uzależnienie od alkoholu wyleczył koksem. Który zabiera się do pisania
nad ranem po imprezie, kiedy najważniejsze jest dla niego, że wszystkie panny
rozkładają przed nim nogi, bo jest sławny i jego jedynym dylematem jest to, na
którą się w danej chwili zdecydować. Nie bądźmy obłudni, każdy facet
marzy o takim powodzeniu (jak to J. Cole zgrabnie ujął: „Got a hundred fifty bitches in the club starin' at me, How that feel?
very happy!”).
Ale słuchając takich
wynurzeń przypomina mi się „Wstyd” Steve’a McQueena. Przychodzi mi na myśl smutny
skur*ysyn przekonany o własnej wielkości, który bierze wszystko, co mu się pod
nos podsuwa (double entendre, heh), nie zastanawiając się czy jest mu potrzebne
i jak to na niego wpłynie. Na początku kariery – ok, zrozumiałe. Ale po tylu
latach? Lalki, lalki, rucham wszystkie, mój typ: „chętne”, mogą być brzydkie. Z
drugiej strony, o czym innym pisać, jeśli dokładnie tak to wszystko wygląda?:) Przecież
nie on jeden o tym nawija. Jak ktoś ma bujną wyobraźnię, to niech się nie
bierze za rapsy tylko utrze nosa Joanne
Kathleen Rowling;)
[A tak swoją drogą, ciekawe czy ktoś
karmiony od lat uwielbieniem zarówno kobiet, jak i mężczyzn jest w ogóle w
stanie zbudować prawdziwą więź uczuciową? Taką, w której musi dać z siebie coś
więcej niż odrobinę swojej zajebistości? A może właśnie tego mu trzeba -
kobiety na stałe, takiej „głównej dziewczyny” (WTF??), której rolą byłoby
wspierać go jako samotną gwiazdę, brać na siebie część ciężaru spoczywającego
na jego barkach i być pierwszą fanką zachwyconą każdym jego aktem twórczym. I,
rzecz jasna, przymykać oczy na przygodne dziewczyny w innych miastach czy na
innych osiedlach.. Hmm.. ale w takim układzie może zamiast kici wystarczy
klakier?]
Wracając do płyty. Refren „Supergirl”
kojarzy mi się z czymś pomiędzy „Sexy bitch” a „Love Don’t Let Me Go” Davida
Guetty. Mam wrażenie, że teksty nie zawsze są kompatybilne z bitem, a czasami
przez muzykę w ogóle nie jestem w stanie się na nich skupić (nie chodzi o
tempo, tylko wrażenie, że choć pisane pod konkretny bit, pod innym brzmiałyby
dużo lepiej). Ale całość produkcji jest rytmiczna, oczywiście podśpiewywanie
wchodzi już na stałe do rapowego menu. Jesteśmy gdzieś pomiędzy „jestem
gwiazdą, a nie rozgwiazdą i zrozumcie, że aby żyć muszę się rozwijać” („I'm
a mothafuckin lyrical wordsmith, I’m
a genius voice of a generation”)
a „mam wyje*ane na wszystkich, nawet jak połowa z Was się ode mnie odwróci, to
i tak będzie Was w ch*j” („I'm a mothafuckin lyrical wordsmith, I’m a genius voice of a generation”).
I dzieje się. Internet oszalał.
Gimbusy uzbrojone w klawiatury stukają całymi dniami komentarze o tym, że
hip-hop umarł, rysują znicze, pytają gdzie jest Noon i odgrażają się Pezetowi, że więcej nie ukradną
jego muzyki z netu. Nie ma się też co dziwić, porównywanie nowości do tego, co
już znamy leży w naszej naturze. To tak jak z opisywaniem smaku mięsa – albo
coś jest podobne do kurczaka, albo… nie!;) Ale nie mam najmniejszych
wątpliwości, że jak już minie ta cała podnieta i szok związany z faktem, że
nowa płyta Pezeta to nie „Muzyka klasyczna” (surprise, surprise), to ludzie
przestaną wieszać na nim psy i może nawet się nad tym wszystkim zastanowią.
Owszem, jak ktoś nie przepada za dubstepem, to większość kawałków będzie dla
niego niejadalna. Jak ktoś lubi, to i tak niektóre mogą mu się wydać
ciężkostrawne. Ale, na Boga, to, że sami boimy się zmian nie daje nam prawa do
podcinania skrzydeł innym. Jak się komuś nie podoba, to niech nie słucha, a nie
sączy jad na forach albo żąda „starego Pezeta”! Jeśli go tak bardzo chce, to niech
włączy jego starą płytę, bo on jest już TYLKO TAM. Dzisiaj, w piątek 7 sierpnia
2012 r., Pezet jest taki jak w „Radiu Pezet”. Le roi est mort,
vive le roi!
Jako pierwsze wpadło mi w ucho „Jak
być szczęśliwym” (oczywiście do 4:20, od tego momentu mam ochotę sięgnąć po
tępe narzędzie i drżącą ręką powolnym ruchem ciąć wzdłuż żyły). Zachęcam do
odsłuchu.
PS Jeśli dobrze pamiętam, jego radio miało się nazywać „rozkurwiamwszystkichjednymwersem.fm”, wassup? ;)
***
Turn on/off the ‘Radio Pezet’
I
do not attempt to review Pezet’s latest LP – ‘Radio Pezet’ - because I have a
little idea of what he was doing for the last few years. I just want to share
my reflections after listening to this album.
Quite
frankly, I'm tired listening about somebody else’s parties and adulteresses. It
sounds like one more study of a man who cured his alcohol addiction by falling
into arms of cocaine; who writes his lyrics right after coming back from
another bash, when all he cares about is a bunch of b*tches spreading their
legs in front of him just because he’s famous, and his only dilemma is which
one to choose. Let's not be hypocrites, every guy dreams of a success
understood in this very way (as J. Cole put it neatly: ‘Got a hundred fifty
bitches in the club starin' at me, How that feel? very happy!’). But listening
to these revelations I feel like watching ‘Shame’ by Steve McQueen. I think of
a sad bastard who succumbs to illusion of his own grandeur, who takes whatever
is put under his nose (double entendre, heh), without considering if he really
needs all of it and whether he can actually handle it. At the beginning of his
career - ok, that’s understandable. But after so many years in show business?
Dolls, gals, mediocre ones, dice - I f*ck’em all, my type is ‘willing’, they
don’t have to look nice.
[And by the way, I wonder if someone
who for years has been object of (both women’s and men’s) adoration is able to
build a true emotional relationship at all? One that requires bringing to the
table something more than just a little bit of his awesomeness? Or maybe it is
exactly what he needs - a stable relationship, the ‘main girl’ (WTF??), whose
role would be to support him as a lonely star, shoulder some of his burden and
be the biggest fan delighted with every single of his creative acts. And, of
course, to turn a blind eye to his ‘side girls’ (‘bitches, wifey, girlfriend
and mistress’) in other cities or/and neighborhoods... But then maybe all he
needs is a claqueur not a life partner?]
Music.
Chorus ‘Supergirl’ reminds me too much of ‘Sexy bitch’ and ‘Love Don’t Let Me
Go’ by David Guetta. I got the impression that the lyrics are not always
compatible with a bit, and sometimes because of the bit I am not able to focus
on the words (it's not about speed of rapping, but a feeling that, although
written to a particular bit, lyrics would sound much better with another one).
But the whole production is rhythmic, of course humming has become a permanent
element of rap. The first track that caught my ear was ‘Jak być szczęśliwym’
(literally: How to be happy) (of course until 4:20; from that moment the track
has nothing to do with the happiness, on the contrary - I felt like reaching
for a blunt tool and making a slow cut along the vein). It is somewhere in
between: ‘I'm a star, not a starfish, you must understand that I have to evolve
in order to survive’ (‘I'm a mothafuckin lyrical wordsmith, I’m a genius voice
of a generation) and: ‘I don’t give a f*ck about my fans, even if half of them
leaves, I would still have plenty of them’ (‘I'm a mothafuckin lyrical
wordsmith, I’m a genius voice of a generation’).
But
it’s on. He broke the Internet (or at least led to the creation of a deep
division among his fandom). His youngest fans armed with keybords 24/7 post
their comments about the death of hip-hop and candle emoticons, they’re looking
for Noon (a producer Pezet used to work with before) and threaten Pezet they
would never steal his music by downloading it illegally from the Internet
again. Comparing the new to what we already know is ingrained in our nature.
It's like describing the taste of meat - something is either similar to
chicken, or... not! But I have no doubt that after the shock – resulting from
the fact that Pezet’s new album is not his old album ‘Muzyka klasyczna’
(surprise, surprise) – finally passes, people will stop bad-mouthing him and
actually think about what happened. Let us not kid ourselves, if someone
doesn’t like dubstep, most of these tracks will be anyway inedible for him. If
one likes dubstep, he still may find some of the pieces difficult to digest.
But for Heaven’s sake, the fact that someone is afraid of changes doesn’t give
him the right to undercut others. If you don’t like it, don’t listen to it
instead of dripping poison on the Internet forums into other people’s ears; or
calling for return of ‘the old Pezet’! If you miss him, turn on his old album,
it’s the only place where you can find him. Today, on Friday 7th August 2012,
Pezet is as we can hear him on ‘Radio Pezet’. Le roi est mort, vive le roi!
0 komentarze