Kto nie ryzykuje, nie pije szampana (No risk, no fun)

piątek, sierpnia 17, 2012

*Scroll down for the English version*


Co ja, ku*wa, pacze?? Znowu Bosski feat. Sokół „Jak zaczynasz dzień”. Jeszcze jedna osoba wrzuci to na tablicę, to… to… usunę konto na fejsbuku!! Nie żartuję!!! Prawda, do spokojnych i zrównoważonych osób nie należę, ale nawet mnie na początku zdziwiła moja alergiczna reakcja na popularność tego kawałka. MUSZĘ o tym napisać, bo mi się nostalgicznie zrobiło. Zwłaszcza, że jeszcze niedawno za oknem był kasztan w pełni, a w roku mojej matury prawdziwsze od hip-hopu mogły być tylko prawdziwki, a ważniejsza od niego chyba tylko waga. Bo słucham hip-hopu i rapu od podstawówki (wierzcie mi, że to znaczy: od dawna), kiedy jeszcze raperzy nawijali o tym, z jakiej patologii pochodzą i przez co musieli przejść, żeby pokazać swoją niewyparzoną gębę na tym niskobudżetowym klipie. Naszej miłości nie były w stanie powstrzymać podejrzenia rodziców, że za pomocą tej muzyki, szczególnie magicznych słów na „k…”, „j…” i „p…”, szatan przejmuje władzę nad naszymi duszami (do dziś pamiętam próbę wytłumaczenia ojcu, o czym jest „Film” Kalibra). Przetrwaliśmy w przyjaźń, gdy trzeba było wyjaśniać rodzicom, że te ziomy z klipów, co wożą się zajebistymi furami, odpalają cygara hajsem i klepią lalki po tyłkach, to te same proste chłopaki, które jeszcze niedawno nawijały o wartości przyjaźni, wzajemnym szacunku i niesprzedawaniu się do mainstreamu. Trwaliśmy razem, choć już bardziej wymagający i selektywni, kiedy całe rzesze małolatów uzbrojonych w organy z komunii i stare pecety ruszyły na podbój świata. Oddech został wstrzymany, kiedy najbardziej zaufani i godni uznania zaczęli eksperymentować z nowymi brzmieniami i kiedy zaczęły się roszady w rapowej konstelacji. Ja rozumiem potrzebę zmian, chęć rozwijania się, próbowania nowego. Ale mój moralny sprzeciw budzi założenie, że kształtowanie własnego stylu może odbywać się kosztem jakości przekazu. To, co oryginalne, niekoniecznie znaczy dobre. Twórcy zasługują na szacunek, ale też zasługują na niego odbiorcy! Nie będę rzucać nazwami składów i wymyślnymi ksywami rodzimych raperów, którzy mnie rozczarowali najbardziej, których wartości zaczęły się rozmijać z moimi albo których flow nie rozwinęło się ani trochę od dekady. Wiecie na pewno, kto mnie zainspirował do napisania tego posta.




Ostatnią chyba rzeczą, jaką chcę wpisać do CV jest hipsterskie „part time blogger”, ale, na Boga, niektóre rzeczy wręcz wołają o pomstę do nieba! No albo przynajmniej wymagają skomentowania. Nie, nie mogę się wygadać na fejsbuku, bo z czasem okazało się (ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu), że nie został on stworzony z myślą o moich metafizycznych wynurzeniach. Tablica ogarnia tylko krótkie treści, najlepiej śmieszne, a ja – oprócz nich – mam w głowie wiele innych tematów, na które chcę się powymądrzać i wiele innych nastrojów, jak na prawdziwego kameleona przystało, w które spróbuję wciągnąć innych. 
Będzie o wszystkim. Od muzycznych wstrząsów, przez komentarze geopolityczne, psychofanatyczne zachwyty, osobiste wycieczki, kompromitujące anegdoty z życia serwowane pod płaszczykiem zmyślonych opowiadań, po dylematy eschatologiczne i powody, dla których lubię wąchać jabłka.
Moja przyjaciółka Agatka mnie zabije, bo nie dalej jak wczoraj kazała mi się zająć wreszcie czymś pożytecznym, no ale cóż.. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana ;)

A odnośnie zajebistego rapu, który powstał dekadę temu, a niejeden raper dzisiaj tak nie da rady polecieć! Eis "Najlepsze dni" (2003)  



***

No risk, no fun

WTF? It’s Bosski feat. Sokół „Jak zaczynasz dzień” again. One more person posts it on his wall and I’m gonna… delete my Facebook account. I mean it! Maybe I’m not the calmest and most balanced person I know but my allergic reaction to popularity of this track was surprising even to me. I feel like I HAVE TO comment on this one cause I got pretty nostalgic. Especially since not so long ago horse chestnut tree bloomed and in the year of my matura exam there was nothing more important and true than rap music. Cause I’ve been its fan since elementary school (believe me, this means: since forever) when rappers used to talk about their poor and despairing background, being treated as a menace to society and what they had to go through to show their forbidden mugs on some low budget videoclips. My love remained unshaken despite parents’ suspicions that through this music, especially the F word, Satan himself was trying to take control over our souls (I will never forget my dad’s question what is Kaliber 44’s “Film” about). Our friendship has survived even when again I had to explain to my parents that the rappers who roll in fancy rides, light cigars with high value banknotes and keep smacking video hoes’ asses are the very same humble boys who used to rap about value of friendship, respect for other human beings and staying away from the commercial mainstream. We stuck together, yet with me being more demanding and selective, when a sea of young blood armed with organs presented for the first Holy Communion and old PCs got off on a conquest of the rap market. We held our breaths when the most trusted and recognized artist started to experiment with the new sounds and when castling on the rap scene began for good. I do understand the need for change, progress and trying out the New. But I object to the assumption that working on somebody’s own style can go on at the expense of quality of the broadcast. Original does not always mean good. Artists deserve respect the same way the recipients do! I am not going to give you any specific names of crews or ingenious nicknames of Polish rappers who have disappointed me the most, whose top values departed from my own or whose flow has not changed even a little since a decade or so. You know for sure who inspired me to write this post.


The last thing I want to put into my resume is hipster-like ‘part time blogger’ but for God’s sake, some of them things just cry to heaven! Or at least require a proper comment. No, I cannot talk to my heart's content on Facebook because it turned out (surprise, surprise!) it was not designed as a place of my metaphysical confessions. The wall only takes short, preferably funny contents and apart from them I have a lot of topics I would like to bring up and many other moods (as befits a true chameleon) I would like to share and spread.
It will be about everything. From breakthroughs in music, through geopolitical comments, psycho fanatic raptures, personal remarks, disgraceful incidents from my own life told under the cloak of made up stories, right to eschatological dilemmas and reasons why I love to smell apples.
My friend Agatka is probably going to kill me as soon as she finds out about this blog because not later than yesterday she told me to do something useful, but oh well… like they say: no risk, no fun.
Speaking of great rap music, here’s something that was produced almost a decade ago but still some rappers aren’t even close to reach that level - Eis "Najlepsze dni" (2003).


You Might Also Like

0 komentarze

Subscribe