Panta rhei - 6. rocznica przeprowadzki do Warszawy / Panta rhei - 6th anniversary of moving to Warsaw

środa, marca 23, 2016

*Scroll down for the English version*

Panta rhei - 6. rocznica przeprowadzki do Warszawy


Odkąd mieszkam w Warszawie, zmieniam adres raz w roku. Tak przynajmniej wynika ze średniej arytmetycznej. Z jednej strony wyjaśnia to, skąd moja rosnąca biegłość w dziedzinie pakowania i coraz lżejsza ręka do wyrzucania starych i/lub niepotrzebnych rzeczy. Z drugiej strony wydaje mi się to wręcz niewiarygodne! Bo są takie dwa mieszkania – na Muranowie i na Powiślu - o których myślę, że spędziłam w nich wieki. Z pozostałymi mam wiele wspomnień, potrafię na zawołanie przenieść się tam i poczuć, jak wtedy, gdy w nich mieszkałam. Widzę podłogę, parapet, widok z okna, restauracje, z których zamawiałam jedzenie, miłe wizyty i niemiłe pożegnania. Dłużej muszę się zastanowić nad numerem piętra, czy nawet mieszkania. Ale dobrze pamiętam pierwszy dzień w każdym z tych miejsc oraz powody, dla których je opuszczałam. Choć kilka lat temu było to dla mnie nie do pomyślenia, wszystko wskazuje na to, że w tym roku zamelduję się w końcu w Warszawie :) Młodzieńcze ideały to piękna rzecz, ale dobra w czasach, kiedy o nasze bezpieczeństwo dbają rodzice. W dorosłym życiu tę rolę pełni pragmatyzm.

„Jedyną rzeczą stałą w życiu jest zmiana”. Frazes. Banał. Cliché. Truizm. Ale choć trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, wielu daleko jest do głębokiego zrozumienia i rzeczywistej akceptacji tego przekazu.

Po pierwsze: coś się kończy

W zasadzie wszystko w naszym życiu ma określoną żywotność, termin ważności, ramy czasowe. Tylko niekiedy o tym zapominamy i koniec bywa dla nas ogromnym zaskoczeniem. Przyjmujemy powodzenie za dane RAZ NA ZAWSZE i żywimy przekonanie, że nic NIGDY nie wyzwoli nas z obecnej niedoli. Trudno nam czasem wyrzucić schodzone ulubione buty, zmienić frustrującą pracę czy szkodliwe przyzwyczajenia. A co dopiero, gdy z naszego życia miałby zniknąć obecny w nim od dawna człowiek…

I tak nieraz przez lata trzymamy blisko siebie osoby, które nigdy nie powinny się tam znaleźć (no chyba że ku przestrodze). Mogą to być przyjaźnie od przedszkola albo relacje nowe, przypadkowe, pośrednio wymuszone, które łączy jedno – nie wnoszą nic do Waszego życia albo co gorsza – odbierają Wam siły witalne (nadzieję, wiarę w siebie, optymizm itp.). Potrafimy w nich trwać latami – choćby z przyzwyczajenia, mimo że ustają przesłanki ich nawiązania. Częściej z obawy przed złą opinią kogoś, kto nam do tej pory sprzyjał niż przed samotnością. Wolimy żyć słodkim wyobrażeniem o tym, jak powinno być, niż szczerze się zmierzyć z nieprzyjemną rzeczywistością. Takie relacje i tak zwykle kończą się gwałtownymi wybuchami. Albo rozkładają się powoli pod systematycznym działaniem konfliktogennych czynników. Paradoksalnie niektórym łatwiej jest zareagować na działanie drugiej strony niż samemu podjąć pierwszy krok. W warunkach idealnych, każdy powinien się raz na jakiś czas zastanowić nad bliskimi relacjami, których jest częścią i wygasić te, których czas już minął. Powinien mieć też świadomość, że to samo mogą zrobić inni. Macie prawo się zmieniać w naturalnym procesie rozwoju i pod wpływem unikalnych okoliczności występujących w Waszym życiu. A Waszym znajomym i przyjaciołom ma prawo to przestać odpowiadać. Odrzucanie tych zmian w imię ich komfortu psychicznego może mieć uzasadnienie emocjonalne (choć psychopatologiczne), ale przeczy zasadom zdrowego rozsądku. Fakt jest taki, że ludzie, którzy się nie zmieniają, nie rozwijają się. Constans może być bardzo wygodny i bardzo bezpieczny. Ale czy tylko o to w życiu chodzi?

Nie lubimy pożegnań, bo wpisują się one w instytucję zmiany, której znaczna część z nas po prostu się boi. Nawet jeśli wie, że jest ona nieunikniona. Czy pożegnania są łatwe? To zależy. Z niektórymi rzeczami, stanami i osobnikami rozstajemy się z ulgą, niektóre odejścia nas smucą, czasami próbujemy coś zatrzymać wbrew wszelkim racjom i z własną szkodą – bo nie wyobrażamy sobie życia bez tego. Nie apeluję, żeby z biegu porzucić wszystkie używki, Internet, konsumpcję mięsa i glutenu (inaczej ma się sprawa z toksycznymi relacjami – odstawić bezwzględnie!). Ale odpowiedzcie sobie szczerze, czy naprawdę wszystkie rzeczy (i ludzie), o których myślicie dziś, że są Wam niezbędne do życia, są takimi w rzeczywistości? Zakładając, że nie chodzi Wam o to, aby iść po linii najmniejszego oporu. W ubiegłym roku odstawiałam alkohol, social media i inne sztuczne raje. Nigdy nie miałam się lepiej.

Niestety rozstaniom zwykle nie towarzyszy nic oprócz emocji. A powinno – refleksja nad ich przyczynami i konsekwencjami. Nie musicie długimi godzinami snuć rozważań o samotności egzystencjalnej (jeśli jednak będziecie, zapraszam do dyskusji!). Ale pamiętajcie, że ostatecznie jesteśmy sami. Ta świadomość pomoże Wam nabrać dystansu i oduczyć się traktowania innych jak swoją własność. Niewykluczone, że z czasem nawet najbardziej bliscy Wam dzisiaj ludzie znikną z Waszego życia…

Po drugie: coś się zaczyna

… ale na ich miejsce pojawią się nowi. Nie mówię o zastępowaniu osób niezastąpionych, ani o zamianie 1:1. Każdy ma prawo do żałoby po stracie. Sami decydujecie o jej kształcie i czasie trwania. Ba! Możecie nigdy więcej nie wpuścić nikogo ani w swoje dosłowne, ani w metaforyczne progi! Bo to tylko od Was zależy, możliwości interakcji są niemalże nieograniczone. Więc zamiast biernie czekać aż coś się wydarzy, wyjdźcie z inicjatywą. Nie mówię, że raj czeka na Was tuż za rogiem, ale w domu szczęście Was raczej nie potrąci.



Relacje międzyludzkie są w pewnym sensie jak jazda na rowerze. Większość z Was zaliczyła mniej lub bardziej poważne upadki, zdarte łokcie i kolana, flaki, powyginane szprychy, nawet ukruszone zęby. Ale wsiadała na rower na nowo (lub nowy, jeśli poprzedni nadawał się do kasacji albo padł ofiarą złodziei) i pamiętając o bolesnych doświadczeniach - jechała dalej, co mądrzejsi nawet bardziej ostrożnie. Podobnie jest z pracą czy przeprowadzką. Jak mówią Tajowie – same same but different. Miejcie z tyłu głowy, że Wy też podlegacie procesowi przemiany, nie myślcie więc o jej skutkach, jak o czymś kosmicznie odległym. W międzyczasie przewartościujecie wiele spraw i na koniec dnia sami będziecie kimś innym niż na początku. Może na przykład nauczycie się budować trwalsze relacje, oparte na czymś więcej niż chemia albo matematyka?

Po trzecie: spokój

Pogodzenie się z faktem, że ktoś staje się inny lub coś staje się inne niż dotychczas sprawi, że przestaniecie się sami ze sobą szarpać. Nie oznacza to rezygnacji, ale elastyczność. Macie wpływ na własne życie, na wszystko co się dzieje w Waszym egocentrycznym kręgu. Ale jest on częścią większej całości - otacza go krąg Waszej rodziny, przyjaciół, dalej krąg bloku, szkoły lub miejsca pracy, środowiska, miasta, państwa, kontynentu, Ziemi, wszechświata. I każdy z nich ma swoją dynamikę, która może mieć wpływ na Wasze jestestwo w dowolnej kombinacji i punkcie na osi czasu.

Zacznijcie więc od pozbycia się irracjonalnej obawy przez zmianą, przed tym, co nowe i nad czym nie macie kontroli. O tym, jak sobie radzić ze strachem, w doskonałym wykładzie z cyklu TED opowiada astronauta Chris Hadfield. Gorąco polecam!


Myślenie o zmianach jest fascynujące i do pewnego stopnia potrzebne. Refleksja nad kierunkiem podróży oraz rachunek zysków i strat opóźnia podróż, ale zasadniczo zmienia jej jakość i czyni krok pewniejszym. Ale po niej przychodzi czas na działanie, na wyjście poza dotychczasową strefę komfortu. I daję słowo, że warto. Ubiegły rok przyniósł mi w związku z tym mnóstwo zmian, aktualny zapowiada się jeszcze bardziej intensywnie. Przede mną jeszcze sporo pracy i celów do zrealizowania. Ale patrząc na dotychczasowe osiągnięcia, wierzę, że to kwestia czasu. Jeżeli mówicie, że czegoś chcecie, ale jeszcze tego nie macie, to myślę, że nie chcecie tego wystarczająco bardzo.

Życie to decyzje – postanowienia będące wynikiem dokonania wyboru. Będziecie jeść w nocy - przytyjecie. Upijecie się – będziecie mieć kaca. Złamiecie prawo - będziecie się bać konsekwencji. Kupicie droższe buty - nie kupicie torebki. I tak dalej. Powstrzymywanie się przed dokonaniem wyboru również jest wyborem. Wówczas musicie jednak pogodzić się z faktem, że nurt rzeki niesie Was w sobie tylko znanym kierunku i poddać mu się do końca. Skoro rezygnujecie ze sterowania własnym życiem, darujcie sobie ostentacyjne niezadowolenie; zaakceptujcie fakt, że to już nie od Was zależy, czy, jak, gdzie i kiedy zakończycie swój rejs. Jeśli natomiast chcecie mieć na to wpływ - nauczcie się (w)pływać.

***

Panta rhei - 6th anniversary of moving to Warsaw


Since I moved to Warsaw, I have been changing my place of residence once a year. At least according to the arithmetic mean. On the one hand, this explains my expert level in packing and getting rid of the old and/or unnecessary belongings. On the other hand, it seems absolutely unbelievable to me! Because I feel like I lived forever in only two apartments - in Muranów and Powiśle districts. Hence, I have a lot of memories from the rest of my dwelling places. I can imagine how I felt when I lived there. I can see the floors, windowsills, window views, restaurants I ordered food from, nice visits and unpleasant farewells. I must give it some thought to recall the floor or flat number. But I remember well the first day in each of these places and the reasons why I left them. Although until recently it was unthinkable, this year I will most probably register in Warsaw J Ideals of youth is a beautiful thing, especially as long as your parents are around to take care of you. In adulthood, you have pragmatism.
"The only thing that is constant is change." Platitude. Commonplace. Cliché. Truism. But although it is difficult not to agree with these words, many find it hard to profoundly understand and accept their meaning.

Primo: something ends
In principle everything in our lives has a certain lifespan, expiry date, time frame. Sometimes we seem to forget about it and the end comes as a big surprise. We take current prosperity for granted FOREVER or assume the present misery would NEVER end. We find it hard to throw away favorite but yet used shoes, to change a frustrating job or harmful habits. Let alone a well-known person was to disappear from our life...
And so we can be friends with somebody we should never let into our life (unless cautionary). Regardless of whether it is a lifelong friendship or a new relationship, incidental, indirectly forced, such “amities” have one thing in common – they do not bring anything good into your life, or worse – they take away your life force (hope, self-confidence, optimism, etc.). They can last for years - only from habit, even despite the reasons why you affiliated yourself with somebody have ceased to exist. Often, because you fear not to be in your previous ally's good books anymore, not because you are afraid of being alone. We prefer to live a sweet image of how it should be, than to honestly face the unpleasant reality. Anyway, sooner or later such relationships usually end in violent outbursts. Or slowly decompose under constant influence of conflicting factors. Paradoxically, for some people it is easier to react to the others’ move than to take the first step. Under ideal conditions, everyone should once in a while think of his close relationships and break off those whose time has passed. And be aware that the others can do exactly the same. You have the right to change in the natural development process and under the influence of the unique circumstances of your life. And your friends may not like it. Rejecting these changes in the name of their contentment may be justified emotionally (although it is psychopathological), but it is against the principles of common sense. The fact is that progress is impossible without change. Constant seem to be a very convenient and safe option. But is it all that life is about?

We do not like farewells, because they mean change - something many of us is simply afraid of. Even if we know that it is inevitable. Is it easy to say goodbye? It depends. With some things, states and individuals we part relieved, some departures make us sad and sometimes we try to make something stay against all good reasons and to our own detriment - because we cannot imagine our life without it. I do not exhort you to there and then put aside all stimulants, Internet, meat and gluten (it is different in case of toxic relationships – break them off instantaneously!). But honestly answer yourselves a question: do you really could not live without all the things and people which are currently around you? Assuming, of course, you are not all about choosing a soft option. Last year I took a break from alcohol, social media and some other artificial paradises. I have never been better.
Sadly, partings usually are accompanied by emotions but not reflection on their causes and consequences. I am not saying that you ought to spend long hours pondering on existential loneliness (but if you do, feel free to share your findings with me!). But remember that at the end of the day we are all alone. Accepting that could help you to keep a necessary distance and cure off treating the others like a piece of property. It is very likely that one day even the closest of your family and friends will disappear from your life...

Secundo: something begins
... but new people will come to take that empty place. I'm not talking about replacing the irreplaceable, nor 1:1 exchange. Everyone has the right to mourn the loss of somebody important. To decide about the form and duration of the grief. Indeed! You may never let anyone enter your literal or metaphorical thresholds again! It is all up to you, the possibilities of interactions are almost unlimited. So instead of twiddling your thumbs while waiting for something to happen, take the initiative. It is by no means certain that you will find paradise just around the corner. But definitely you will not find it staying put.

Relationships are, in a sense, like riding a bike. Most of you have had some more or less serious falls, skinned knees and elbows, flat tires, bent spokes, even chipped teeth. But you were getting on the bike (or a new one if the previous was stolen) and - mindful of the painful experiences – riding it again, sometimes even more carefully. It is the same with the work or moving. Or as the Thai people say: "same same but different". Keep it in the back of your head that you are also a part of the transformation process, so do not think about its consequences as something cosmically distant. In the meantime you reevaluate many things and at the end of the day will be someone else than in the beginning. For example, maybe you will learn to build long lasting relationships based on something more solid than just chemistry or mathematics?

Tertio: keep calm
Accepting the fact that someone or something is changing will make you stop spitting into the wind. It does not mean resignation, but flexibility. You are in charge of your life, of everything that happens in your self-centered circle. But this circle is a part of a greater whole – it is surrounded by the circles of your family, friends, block, school or workplace, environment, city, country, continent, the Earth, universe. And each one of them has its own dynamics, which may have an impact on your existence in any combination and at any point on the timeline.
So first of all get rid of the irrational fear of change, of the new and of the things you cannot control. You may want to start by watching an excellent lecture about how to deal with fear which astronautChris Hadfield gave at the TED conference. Believe me, it is a must see!

Thinking about the changes is fascinating and, to a certain extent, necessary. Reflection on where do you want to go and a personal profit and loss account may slow you down, however, it fundamentally changes the quality of your quest and makes your steps firm. But there comes a point when you must take action, get out of your comfort zone. Trust me, it is worth it. Last year brought me a whole lot of changes, this year promises to be even more intense. I still have plenty of work to do and many goals to accomplish. But looking at the hitherto achievements, I believe it is just a matter of time. If you claim you want something, but you still did not get it, then I think you do not want it bad enough.
Life is about making decisions - provisions resulting from a choice. You eat at night - you get fat. You get drunk - you get a hangover. You break law - you fear consequences. You buy expensive shoes - you cannot afford a handbag. And so on. Abstain from making a choice is also a choice. Only then you have to accept the fact that the current of the river carries you in an unknown direction and fully surrender to it. Since you give up control, stop showing your discontent; accept the fact that it no longer up to you whether, how, where and when you end your cruise. However, if you want to affect it - learn to swim.

***

You Might Also Like

1 komentarze

Subscribe